Poziomy Rozwoju Według Kena Wilberta…..
Badania Nad Rozwojem Człowieka (The Atman Project)….
Badania Nad Rozwojem Społeczności (Up From Eden)…….
Początek Wędrówki Na Drodze Do Jedności Naszej Istoty……..
Rozwój człowieka to poszerzanie horyzontów i wyznaczanie nowych granic….., to wędrówka po kolejnych poziomach spektrum świadomości według Kena Wilberta….., w miarę wewnętrznej potrzeby aż do pierwotnego źródła. Różne systemy religijne i duchowe starają się zrozumieć różne poziomy świadomości tej samej osoby w oparciu o wyznawane przez siebie dogmaty. W gruncie rzeczy wszyscy oni, w mniejszym lub większym stopniu mają racje. Jednak ich racja tyczy się tylko bardzo wąskiego zakresu, uwzględniającego ich indywidualny sposób postrzegania rzeczywistości. Istnieje dziś tak wielka liczba metod przezwyciężania wewnętrznych konfliktów, od psychoanalizy po zen, od psychologii postaci po medytację transcendentalną, od egzystencjalizmu po hinduizm, że osoba pragnąca zwrócić się po pomoc i poradę staje przed osobistym problemem, którą drogę wybrać. Tym bardziej, że wszystkie te systemy światopoglądowe wydają się być wzajemnie sprzeczne.
Wszelkie zmagania człowieka konflikty, lęki, cierpienia i rozpacz i ból są spowodowane granicami,które sami sobie narzucamy, a które wymykają się naszemu ich pojmowaniu. Nasze doświadczenie przecina wiele takich granic. Każdy rodzaj terapii usiłuje zlikwidować jakąś konkretną granicę, usunąć jakiś konkretny podział, zajmując się jednak wąskim przedziałem naszej świadomości, a nie całości.Ken Wilber dokonał syntezy tej zdumiewająco różnorodnej poglądów. Wszystkie postawy wobec terapii, uzdrowienia i osobistego rozwoju ujął w jedną strukturę zwaną spektrum świadomości. Jednym z zasadniczych pojęć w rozumieniu świata jest pojęcie ewolucji i rozwoju. To właśnie badania nad rozwojem człowieka (The Atman Project) oraz rozwojem społeczności (Up From Eden) doprowadziły do sformułowania projektu AQAL ( z ang. All Quadrants All Levels – model rzeczywistości ). W badaniach nad rozwojem Wilber jest orędownikiem psychologii integralnej będącej połączeniem behawioryzmu, psychoanalizy oraz psychologii humanistycznej i transpersonalnej. Każda z nich, wg. Wilbera, bada ważny fragment ludzkiego doświadczenia, ale każda z nich robi to w sposób niepełny, bo ograniczony do jednej perspektywy, z której widzi człowieka. Żadnej zatem nie można gloryfikować, ale też żadnej nie wolno pomijać. Ważnym elementem w Jego teorii jest jasne rozgraniczenie poziomów rozwoju, o których mówimy. Zdecydowanie zaprzecza on poglądowi, jakoby istniały tylko dwa takie poziomy – pozaracjonalny i racjonalny do którego wszyscy zmierzamy. Uważa, że istnieje też trzeci, z punktu widzenia rozwoju, najważniejszy – poziom trans-racjonalny.
Ken Wilber spojrzał na umysł człowieka w ten sposób, że oprócz istotnej roli podświadomości,dopełniającej naszą świadomość logiczną, istotna rolę pełni także duchowość, czyli obszary trans-racjonalne (nad świadome, duchowe, trans-persolnane – przekraczające egotyczną sferę osobowości). Takie rozróżnienie pomaga bardziej precyzyjnie rozumieć zjawiska duchowe i społeczne. Ken Wilbert prezentuje integralne modele świadomości, psychologii i terapii, tworzy nowy bardziej przejrzysty model psychologiczny, który obejmuje fale i strumienie rozwoju naszej istoty oraz jej stany świadomości ukazując drogę od podświadomości przez świadomość do nad-świadomości. Swoim głębokim wglądem ogarnia spojrzeniem całą historię psychologii. Według niego ludzka osobowość jako całość stanowi wielopoziomowy przejaw jednej świadomości, rozbija się w świecie materii na specyficzne spektrum niczym nie różniące się od spektrum światła przechodzącego przez pryzmat. Nasza rola w świecie materii jest powrócić do pierwotnego źródła i zjednoczyć swoją esencje ponownie w jedną najwyższa jakość, bogatszą jednak o nowe doświadczenia zdobyte na tej drodze. Jednak przed przebudzeniem prawdziwa natura naszej Jaźni cechuje się życiem w świecie iluzji i fałszywej rzeczywistości. Każdy poziom rozwoju charakteryzuje się specyficznymi dla niego złudzeniami, z którymi musimy się uporać, by zbliżyć się do osobistej jedności. Jak zwraca uwagę Ken Wilber, wszelkie możliwe poziomy rozwoju zostały wnikliwie zbadane przez rozmaite psychologiczne szkoły Wschodu i Zachodu, które proponują różne wartościowe podejścia i użyteczne formy rozwoju, aby radzić sobie z problemami pojawiającymi się na poszczególnych poziomach. Jednak dopiero gdy widzi się te poziomy całościowo, można dostrzec prawdziwą naturę istnienia i pojąć pozorne sprzeczności pomiędzy poszczególnymi poziomami……
Poziom Pierwszy….
Persona – Cień…..
Według Kena Wilberta…..
Początek Wędrówki Na Drodze Do Scalenia Naszej Istoty……
Wędrówka, zmierzająca ku odkryciu własnego ja, rozpoczyna się z chwilą, gdy poczujesz się świadomie niezadowolony z życia. Wbrew opinii większości fachowców dotkliwe niezadowolenie z życia nie jest oznaką choroby psychicznej, braku przystosowania społecznego czy zaburzeń osobowości. W odczuciu tym kryje się bowiem zawiązek rozumienia, szczególnego rozumienia, które zwykle tkwi głęboko ukryte pod nawarstwieniami społecznych konwenansów. Osoba, która zaczyna odczuwać życie jako cierpienie, jednocześnie rozbudza się ku głębszej, prawdziwszej rzeczywistości. Cierpienie rozbija bowiem w drobny mak nasze dogodne fikcje, dotyczące rzeczywistości, i zmusza nas, byśmy żyli inaczej — byśmy staranniej patrzyli, głębiej odczuwali, poznawali siebie i nasze światy metodami, których wcześniej unikaliśmy. Ktoś powiedział, jak sądzę słusznie, że cierpienie jest największą łaską. W pewnym sensie cierpienie jest właściwie powodem do radości, ponieważ wyznacza początek twórczej wędrówki ku odkryciu swego ja.Ale tylko w szczególnym sensie. Niektórzy ludzie przywiązują się do swego cierpienia jak matka do dziecka i noszą je ze sobą jak brzemię, którego nie śmią się pozbyć. Nie przeciwstawiają cierpieniu świadomości, lecz wczepiają się w nie pazurami, masochistycznie hołubiąc sekretne rozkosze samoudręczenia. Cierpienia nie wolno unikać, usuwać ze świadomości czy brzydzić się nim, lecz nie należy go również gloryfikować ani napawać się jego dramatyzmem. Pojawienie się cierpienia jest nie tyle dobrem, ile dobrą wróżbą, sygnałem, że zaczynasz zdawać sobie sprawę, iż życie poza świadomością jedyną oznacza ból, smutek i żałość. Życie podzielone to życie w nieustannej walce, lęku i bólu — życie, zmierzające nieuchronnie ku śmierci. Tylko za cenę przeróżnych otępiających rekompensat, rozrywek i przelotnych przyjemności godzimy się nie kwestionować naszych złudnych granic, siły napędzającej kołowrót cierpienia. Jednak prędzej czy później, jeżeli pozostanie w nas choćby ślad wrażliwości, rekompensaty, które odgradzają nas od prawdy, utracą swe uśmierzające działanie. Kiedy to się stanie, zaczniemy odczuwać cierpienie, ponieważ nasza świadomość skieruje się ku pełnej konfliktów naturze naszych fałszywych granic i podzielonego życia, jakie na nich zbudowaliśmy. Cierpienie jest zatem pierwotnym impulsem ku uznaniu fałszywości granic. Jeżeli się je dobrze rozumie, posiada działanie wyzwalające, ponieważ popycha ku przekroczeniu granic. Cierpimy zatem nie dlatego, że jesteśmy chorzy, lecz dlatego, że pojawia się przebłysk prawdy. Aby tego przebłysku nie zmarnować, konieczne jest jednak właściwe zrozumienie cierpienia. Musimy poprawnie zinterpretować cierpienie, aby się w nim pogrążyć, żyć w nim iostatecznie się od niego wyzwolić. Jeżeli zaś błędnie zrozumiemy cierpienie, utkwimy w nim na zawsze — będziemy pławili się w cierpieniu, nie widząc innego wyjścia.Przez całą historię ludzkości rozmaici szamani, kapłani, mędrcy, mistycy, święci, psycholodzy i psychiatrzy starali się pokazać takie sposoby życia w cierpieniu, które pozwalają ostatecznie wznieść się ponad cierpienie. Przekazywali ludziom wiedzę na temat cierpienia, aby je właściwie zrozumieli i umieli się z niego wyswobodzić. Wiedza oferowana przez rozmaitych lekarzy duszy nie zawsze była jednak taka sama.W istocie wiele z tych mądrości wzajemnie się wyklucza. Starożytni lekarze duszy radzili nawiązać kontakt z Bogiem. Współcześni lekarze duszy proponują więź z podświadomością. Bardziej awangardowi znachorzy każą powrócić do swego ciała, jasnowidze radzą wznieść się ponad ciało. W naszych czasach pomiędzy lekarzami duszy panuje bodaj największa niezgoda w całej historii ludzkości, skutkiem czego jesteśmy sparaliżowani w naszym cierpieniu, nie wiemy, jak je rozumieć, nie wiemy nawet, do kogo się w tej sprawie zwrócić. A kiedy tak tkwimy zamarli w cierpieniu, nie potrafimy głębiej wniknąć w prawdziwą rzeczywistość. Nie potrafimy pogrążyć się w cierpieniu świadomie, tak aby zawarta w nim mądrość nas wyzwoliła.Cierpienie nie może zaowocować, jeżeli nie wiemy, co ono oznacza, jeżeli nie wiemy, dlaczego zaistniało. A nie wiemy, co ono oznacza, ponieważ nie mamy lekarza duszy, któremu moglibyśmy prawdziwie i bez reszty zaufać. Był czas, kiedy z niewinną wiarą szukaliśmy porady u kapłana, mędrca lub szamana i kierowaliśmy naszą świadomość ku Bogu. W ostatnim stuleciu kapłana w dużej mierze wyparł jednak psychiatra, jako autorytet, ku któremu można się zwrócić w potrzebie duszy, ten zaś nowy kapłan skierował naszą świadomość ku aspektom naszej własnej psyche. Dziś jednak zaufanie do psychiatrów jako lekarzy duszy stopniowo maleje. Powstają nowocześniejsze, skuteczniejsze, bardziej wyzwalające terapie. Nowi lekarze duszy, którzy wychodzą z takich ośrodków rozwoju, jak Esalen czy Oasis, zrewolucjonizowali znaczenie terapii, kierując naszą świadomość ku całemu organizmowi, a nie tylko ku ubezcieleśnionej psyche. Na naszych oczach rodzi się też transpersonalny lekarz duszy, który kieruje naszą świadomość bezpośrednio ku świadomości ponadjednostkowej. Komu jednak wierzyć, skoro lekarze ci, niestety, nie zgadzają się ze sobą? Największa trudność w tej ogólnej kwestii: „kto ma rację?” polega na tym, że zarówno laicy, jak i fachowcy uparcie zakładają, że ci wszyscy lekarze duszy podchodzą do człowieka z różnych punktów widzenia. Tymczasem tak nie jest. Lekarze ci podchodzą z różnych punktów widzenia do różnych p o z i o m ó w ludzkiej świadomości. Nie ma dziś lekarzy duszy, którym moglibyśmy w pełni zaufać, ponieważ wyobrażamy sobie, że wszyscy mówią o tym samym poziomie naszej świadomości, a skoro tak, to bez wątpienia wzajemnie sobie zaprzeczają w najważniejszych kwestiach. Jednakże kiedy zdamy sobie sprawę z wielopoziomowości ludzkiej świadomości, kiedy zrozumiemy, że jesteśmy istotami wielowarstwowymi, przekonamy się, że te rozmaite terapie w tak wielkim stopniu różnią się od siebie właśnie dlatego, że są ukierunkowane na różne warstwy duszy. Kiedy zaś zrozumiemy, że opinie lekarzy duszy niekoniecznie są sprzeczne, tylko dotyczą różnych poziomów, być może zechcemy uważniej wysłuchać, co każdy z nich ma do powiedzenia na temat poziomu, którym się zajmuje. Może się okazać, że nasze cierpienie rozgrywa się właśnie na tym poziomie, a wtedy lekarz przypuszczalnie pomoże nam zrozumieć jego znaczenie, znosić je świadomie, a następnie je przekroczyć.Kiedy zyskamy ogólną znajomość spektrum świadomości, poszczególnych warstw naszej istoty, łatwiej nam przyjdzie dostrzec, na którym poziomie obecnie żyjemy i na którym poziomie rodzi się nasze ewentualne cierpienie. Dzięki temu będziemy mogli dobrać lekarza i metodę odpowiednią dla naszego cierpienia i przestaniemy tkwić w nim jak sparaliżowani. Aby to osiągnąć, w następnych rozdziałach zajmiemy się najważniejszymi poziomami spektrum. Przyjrzymy się możliwościom, radościom i wartościom, zawartym w każdym poziomie, a szczególnie zrodzonym z poszczególnych poziomów problemom, bolączkom i symptomom. Zajmiemy się również najważniejszymi terapiami, które stworzono, aby zaradzić cierpieniom typowym dla poszczególnych poziomów. Mam nadzieję, że powstanie w ten sposób czytelna mapa głębin świadomości, która umożliwi czytelnikowi poruszanie się po labiryncie jego własnych granic. Będziemy zmierzać od góry do dołu spektrum świadomości. Ten ruch zstępujący można opisywać jako harmonizowanie sprzeczności, poszerzanie świadomości czy rozbijanie kompleksów, jednak przede wszystkim jest to usuwanie granic, scalanie podzielonego. Przekonaliśmy się, że za każdym razem, gdy powstaje nowa granica, zawężamy, krępujemy i zacieśniamy poczucie naszego ja: nasza tożsamość, początkowo ogarniająca cały wszechświat, później zawiera w sobie kolejno tylko organizm, ego i personę. Mówiąc przenośnie, ja coraz bardziej ubywa, nie-ja zaś coraz bardziej przybywa. Z powstaniem każdej nowej granicy jakiś aspekt jaźni ulega projekcji, skutkiem czego wydaje się zewnętrzny i obcy. Zbudować granicę to dokonać projekcji — jakiś aspekt jaźni jest teraz postrzegany jako nie-ja. Analogicznie — odwrócenie mechanizmu projekcji, czyli introjekcja, polega na usunięciu granicy. Kiedy zdajesz sobie sprawę, że pozornie zewnętrzna projekcja jest w istocie odbiciem ciebie samego, usuwasz tę konkretną granicę pomiędzy ja i nie-ja. Pole twojej świadomości staje się rozleglejsze, bardziej otwarte i wolne, mniej podzielone. Prawdziwie się zaprzyjaźnić, a ostatecznie całkowicie się zjednoczyć z dawnym wrogiem to to samo, co zlikwidować linię frontu i poszerzyć terytorium, na którym możesz się swobodnie poruszać. Uległe projekcji aspekty nie będą już dla ciebie zagrożeniem, ponieważ są t o b ą . Zstąpienie w dół spektrum polega zatem na introjekcji, dokonanej poprzez usunięcie granicy. Odbywa się to z każdym krokiem po drabinie świadomości. Większość kwestii, dotyczących granic, projekcji, introjekcji i konfliktu przeciwieństw, stanie się jaśniejsza, gdy przejdziemy do konkretnych przykładów. Ten rozdział poświęcony będzie pojęciom persony i cienia, jak również środkom, które pomagają zejść z poziomu persony na poziom ego. W następnym rozdziale zajmiemy się schodzeniem do poziomu centaura, potem do świadomości transpersonalnej i wreszcie do świadomości jedynej.
W każdym z tych rozdziałów stawiam sobie przede wszystkim praktyczne cele:
1) umożliwić czytelnikowi zrozumienie poszczególnych poziomów;
2) pozwolić mu empirycznie zaznać każdego z poziomów.
3) ogólnie przedstawić stosowane dziś rodzaje terapii, ukierunkowane na dany poziom.
Rozdziały te nie służą temu, by się na dłużej zadomowić na jakimś konkretnym poziomie, lecz tylko z grubsza się zapoznać z obowiązującymi na tym poziomie terapiami. Dłuższe przebywanie na którymś z głębszych poziomów świadomości wymaga wiele pracy i nauki, w związku z czym na końcu każdego rozdziału podaję zalecaną bibliografię i listę terapii, ukierunkowanych na dany poziom.Zacznijmy od poziomu persony, na którym uwięziona jest większość ludzi. Persona to w mniejszym lub większym stopniu zniekształcony i zubożały autowizerunek. Persona powstaje wtedy, gdy jednostka usiłuje zaprzeczyć istnieniu pewnych swoich cech i impulsów, takich jak złość, upór, popęd płciowy, radość, wrogość, odwaga, agresja, ambicja, ciekawość itp. Wypieranie się tych cech i impulsów nie powoduje jednak ich zaniku. Ponieważ są one realne, jednostka może tylko udawać, że przynależą do kogoś innego. A zatem koniec końców jednostka nie zaprzecza istnieniu tych cech i impulsów, a tylko przenosi tytuł własności na kogo innego. Zaczyna wierzyć, że są obce, zewnętrzne, znajdują się poza ja. Zawężyła swe granice, tak aby usunąć na zewnątrz nie chciane cechy i skłonności. Projektowane, wyalienowane skłonności tworzą cień, jednostka zaś utożsamia się z tym, co pozostało: zawężonym, zubożałym i zniekształconym autowizerunkiem, czyli personą. Powstała nowa granica i rozgorzała nowa wojna przeciwieństw: persony i jej własnego cienia. Proces projekcji cienia łatwo pojąć, lecz trudno odtworzyć, ponieważ zniszczylibyśmy wtedy niektóre z naszych najcenniejszych złudzeń.
Prześledzimy ten proces na następującym przykładzie.
Jan bardzo chce posprzątać garaż, w którym panuje rozpaczliwy bałagan. Z zamiarem tym nosi się już od jakiegoś czasu. Wreszcie uznaje, że nadszedł znakomity moment. Wskakuje w stare robocze ubranie i z umiarkowanym entuzjazmem udaje się do garażu. W tej fazie Jan posiada silny kontakt ze swym popędem, ponieważ mimo że wie, iż konieczny będzie spory wysiłek, posprzątanie garażu jest zdecydowanie czymś, co chce zrobić. To prawda, że jakaś jego cząstka nie ma ochoty babrać się w tych wszystkich śmieciach, ważne jest jednak, że pragnienie posprzątania garażu przewyższa pragnienie zaniechania tej czynności, gdyż w przeciwnym razie Jan by się do tego nie zabrał.Jednak gdy Jan wchodzi do garażu i jego oczom ukazuje się nieprawdopodobne pobojowisko, zaczynają się dziać dziwne rzeczy. Jan zaczyna mieć wątpliwości. Nie wraca jednak do domu. Kręci się po garażu, przegląda stare czasopisma, bawi się starą rękawicą do baseballu, snuje marzenia. W tej fazie Jan zaczyna tracić kontakt ze swym popędem. Ważne jest jednak, że pragnienie posprzątania garażu nie zanikło, bo w przeciwnym razie Jan wróciłby do domu. Pragnienie posprzątania garażu jest nadal silniejsze niż pragnienie, by dać sobie z tym spokój. Jan zaczyna jednak zapominać o swym własnym popędzie, zaczyna się alienacja i projekcja popędu.Projekcja popędu przebiega w następujący sposób: pragnienie Jana, by posprzątać garaż, jest, jak widzieliśmy, nadal obecne. Jest nadal aktywne i domaga się, by zwrócić na nie uwagę, podobnie jak na przykład głód będzie się domagał, byś zaspokoił swój popęd zjedzenia czegoś. Ponieważ popęd posprzątania garażu jest nadal obecny i aktywny, Jan wie pół-świadomie, że ktoś chce od niego, by posprzątał garaż. Z tego właśnie powodu Jan kręci się po garażu, zamiast wrócić do domu. Wie, że ktoś chce od niego, aby posprzątał garaż. Problem polega na tym, że zapomniał, kto to jest. Całe przedsięwzięcie zaczyna go więc złościć i w miarę upływu czasu Jan staje się coraz bardziej niezadowolony ze swej sytuacji. Wszystko, czego mu teraz potrzeba, aby dokończyć projekcji — czyli zupełnie zapomnieć o swym własnym popędzie posprzątania garażu — to odpowiedni kandydat, na którego mógłby przenieść swój popęd. Ponieważ wie, że ktoś domaga się od niego posprzątania garażu, co doprowadza go do szału, ma wielką ochotę zidentyfikować tę osobę.Na scenie pojawia się niczego nie podejrzewająca ofiara: koło garażu przypadkiem przechodzi żona Jana, zagląda do środka i najzwyczajniej w świecie pyta, czy już skończył. W umiarkowanym napadzie wściekłości Jan odpowiada, żeby „odczepiła się od niego!” Teraz bowiem czuje, że to nie on, lecz jego żona chce, by posprzątał garaż. Projekcja jest zupełna, ponieważ popęd Jana pochodzi teraz z zewnątrz. Jan rzutował swój popęd, cisnął za mur, skąd popęd go atakuje.Jan zaczyna przeto odczuwać, że żona wywiera na niego p r e s j ę . Tymczasem presja pochodzi od jego własnego, rzutowanego popędu, przeniesionego pragnienia, by posprzątać garaż. Jan może wrzasnąć na żonę, że nie ma ochoty sprzątać tego idiotycznego garażu i żeby przestała go wreszcie dręczyć i ponaglać. Lecz gdyby Jan naprawdę nie chciał posprzątać garażu, gdyby ten popęd naprawdę był mu obcy, odpowiedziałby po prostu, że zmienił zdanie i posprząta kiedy indziej. Nie odpowiedział jednak w ten sposób, ponieważ półświadomie wiedział, że ktoś naprawdę chce, żeby garaż został posprzątany, a skoro to nie on, to na pewno ktoś inny. Odpowiednim kandydatem jest oczywiście żona. Gdy pojawia się na horyzoncie, Jan projektuje na nią swój popęd.Reasumując, Jan rzutował swój popęd i zaczął go doświadczać jako popędu zewnętrznego, nie pochodzącego z niego samego. Popęd zewnętrzny można określić mianem presji. Za każdym razem, gdy dokonamy projekcji jakiegoś popędu, czujemy presję, czujemy, jak nasz własny popęd zwraca się ku nam od zewnątrz. Co więcej — w tym miejscu większość ludzi mruga z niedowierzaniem oczami — k a ż d a presja jest skutkiem projekcji popędu. W powyższym przykładzie zwróć uwagę na fakt, że gdyby Jan nie posiadał popędu posprzątania garażu, nie odczułby żadnej presji ze strony żony. Całą sytuację potraktowałby zupełnie spokojnie i odpowiedziałby, że dziś nie ma ochoty tego robić albo że zmienił zamiar. Tymczasem czuł się poddany presji! W istocie jednak presji nie wywierała żona, lecz jegowłasny popęd. Bez popędu nie ma presji. Każda presja jest w gruncie rzeczy rzutowanym popędem osoby, która odczuwa presję.Załóżmy jednak, że po wejściu do garażu żona Jana rzeczywiście zażąda, żeby Jan nie odkładał sprzątania na inny dzień. Czyż sytuacja nie zmieni się radykalnie? Czy odczuwana przez Jana presja nie będzie rzeczywiście pochodzić od żony? W istocie jednak sytuacja wcale nie ulegnie zmianie, prócz tego, że Janowi znacznie łatwiej będzie dokonać projekcji. Ponieważ żona okazuje identyczny popęd, co Jan, jest dla niego wprost wymarzoną ofiarą, co nie zmienia faktu, że rzutowany popęd pozostaje jego własnym. Gdyby sam nie posiadał popędu i nie potrzebował go rzutować, nie wystąpiłoby odczucie presji. Być może żona rzeczy wiście naciska, aby coś zrobił, ale Jan odczuje presję tylko wtedy, gdy sam też będzie chciał to zrobić, a później dokona projekcji tego pragnienia. Jego odczucia są bowiem zawsze tylko jego własne.Terapeuci tego poziomu świadomości zasugerują więc, że pacjent, który nieustannie odczuwa presję, po prostu ma więcej popędu i energii niż sądzi. Gdyby nie miał popędu, niczym by się nie przejmował. A zatem odczuwając jakiegoś rodzaju presję — ze strony szefa, małżonka, nauczycieli, znajomych, współpracowników, dzieci — dojrzała osoba umie wykorzystać te odczucia jako sygnał, że tkwi w niej jakaś energia i popęd, którego jest w danej chwili nieświadoma. Osoba ta nauczyła się przekładać zdanie: „Czuję presję” na: „Posiadam więcej energii niż sądziłem”. Zdawszy sobie sprawę, że wszelkie odczucia presji to tylko jej własne, nie uświadomione popędy, może od nowa zdecydować, czy te popędy zrealizować, czy też odłożyć ich realizację na później. Tak czy tak dojrzała osoba wie, że są to jej własne popędy.Podstawowy mechanizm projekcji jest zatem dość prosty. Impuls (taki jak popęd, złość lub pragnienie), który rodzi się wewnątrz ciebie i jest naturalnie skierowany na zewnątrz, ku otoczeniu, uległszy projekcji, sprawia wrażenie impulsu pochodzącego z zewnątrz, z otoczenia, i skierowanego do wewnątrz, ku tobie. Jest to mechanizm bumerangu: maltretujesz się za pomocą swojej własnej energii. Przestajesz być motorem swego własnego działania. Przeniosłeś impuls na drugą stronę granicy pomiędzy ja i nie-ja, toteż atakuje cię on z zewnątrz, zamiast pomóc tobie zaatakować otoczenie.Widzimy zatem, że projekcja cienia posiada dwie istotne konsekwencje. Po pierwsze, czujesz, że jesteś całkowicie pozbawiony rzutowanego impulsu, cechy czy skłonności. Po drugie, one istnieją „na zewnątrz”, w otoczeniu, zazwyczaj u innych ludzi. Ja zostaje pomniejszone, nie-ja powiększone. Jednak choćby ten stan rzeczy nie był zbyt wygodny, projektująca osoba będzie zażarcie bronić swego błędnego obrazu rzeczywistości. Gdybyś podszedł do Jana, wrzeszczącego na swą Bogu ducha winną żonę, i powiedział mu, że jego odczucie presji i ponaglania to w istocie jego własny popęd, przypuszczalnie zostałbyś pobity. Projektująca jednostka za wszelką cenę pragnie bowiem dowieść, że jej wizja rzeczywistości jest słuszna.Większość ludzi odczuwa bardzo silny opór przed uznaniem swego cienia za własny, opór przed przyznaniem się do nie chcianych cech i impulsów. W istocie opór ten jest jedną z ważniejszych przyczyn projekcji. Człowiek stawia opór cieniowi, stawia opór nie chcianym aspektom siebie samego i dlatego je projektuje. W przypadku projekcji mamy więc zawsze do czynienia z oporem. Czasem opór jest umiarkowany, czasem gwałtowny. Jego działanie jest szczególnie oczywiste w najpowszechniejszej formie projekcji, czyli polowaniu na czarownice.Prawie każdy słyszał kiedyś lub sam uczestniczył w jakiejś formie polowania na czarownice. Te groteskowe imprezy ilustrują, jak katastrofalne mogą być skutki projekcji i nieuleczalnej ślepoty ludzi na własne słabości. Polowanie na czarownice w sposób najbardziej wyrazisty oddaje istotę projekcji, która polega na tym, że brzydzą nas u innych tylko i wyłącznie te cechy, które podświadomie budzą w nas odrazę u siebie samych.Polowanie na czarownice zaczyna się z chwilą, gdy ktoś traci z oczu jakąś swoją cechę lub skłonność, którą uważa za złą, diaboliczną, demoniczną, a przynajmniej naganną. Skłonność ta czy cecha może być w istocie zupełnie błaha —jakaś drobna ludzka przewrotność czy złośliwość. Każdy z nas ma swoją ciemną stronę. Ale „ciemna strona” nie znaczy „zła”: w każdym z nas tkwi coś mrocznego, lecz jeśli jesteśmy tego z grubsza świadomi iakceptujemy to, „mroki serca” dodają nawet życiu kolorytu. Zgodnie z tradycją hebrajską sam Bóg umieścił w sercach ludzi te przewrotne, łobuzerskie i szelmowskie skłonności, przypuszczalnie po to, aby nie umarli z nudów.Polujący na czarownice wierzy jednak, że w jego sercu nie kryją się żadne grzeszki. Przyjmuje osobliwą postawę jedynego sprawiedliwego. Prawda jest taka, że wbrew temu, w co sam wierzy i do czego chciałby przekonać innych, grzeszki istnieją, tyle że wyjątkowo go uwierają. Stawia im opór, usiłuje się ich wyprzeć, usunąć ze swego ja. Grzeszki jednak pozostają i nieustannie zwracają na siebie uwagę. Im bardziej grzeszki zwracają na siebie uwagę, tym większy osoba polująca na czarownice stawia im opór. Im większy stawia im opór, tym bardziej przybierają na sile. Wreszcie przychodzi moment, kiedy nie potrafi już ich więcej nie dostrzegać. Dostrzega je jednak na swój sposób — u innych ludzi. Wie, że w czyimś sercu kryją się grzeszki, ale ponieważ u siebie ich nie widzi, winien jest ktoś inny. Teraz wystarczy już tylko znaleźć tego kogoś, co staje się niezwykle istotnym zadaniem, ponieważ jeżeli polujący na czarownice nie znajdzie osoby, na którą będzie mógł rzutować cień, sam zostanie nim obarczony. W tej właśnie fazie swą kluczową rolę zaczyna odgrywać opór, ponieważ nienawiść i opór wobec własnego cienia zostają przeniesione na osobę, na którą dokonała się projekcja cienia.Polowanie na czarownice przybiera niekiedy przerażający wymiar: wystarczy wymienić nazistowskie prześladowania Żydów, procesy czarownic w Salem, działalność Ku-Klux-Klanu. Zwróć uwagę, że we wszystkich tych przypadkach prześladujący z barbarzyńską furią nienawidzi u prześladowanego dokładnie tych cech, które sam wykazuje. Z reguły polowanie na czarownice przybiera postać łagodniejszą — na przykład strachu przed „komuchem pod każdym łóżkiem”, właściwego epoce zimnej wojny. Niekiedy bywa komiczne: taką zabawną formą polowania na czarownice jest plotkarstwo, które więcej mówi o plotkującym niż o przedmiocie plotek. Są to jednak wszystko przykłady jednostek rozpaczliwie pragnących udowodnić, że ich własne cienie należą do innych ludzi.Wiele osób uwielbia wygłaszać tyrady o tym, jak bardzo obrzydliwi są homoseksualiści. Choćby we wszystkim innym byli zupełnie przyzwoici i racjonalni, na każdą wzmiankę o homoseksualistach dostają szału i w napadzie świętego oburzenia postulują odebranie gejom praw obywatelskich (lub jeszcze gorsze represje). Dlaczego tego rodzaju osoby nienawidzą homoseksualistów z taką pasją? Nie dlatego, że sami są homoseksualistami, lecz dlatego, że widzą w homoseksualiście to, czego podświadomie obawiają się u siebie. Bardzo im przeszkadzają naturalne, nieuniknione, lecz mało istotne skłonności homoseksualne, które występują u każdego człowieka, toteż usiłują je rzutować. Zaczynają więc nienawidzić skłonności homoseksualnych u innych ludzi — ale tylko dlatego, że najpierw nienawidzą ich u siebie.I oto zaczyna się polowanie na czarownice, w takiej czy innej formie. Nienawidzimy ludzi, bo są — w naszej opinii — brudni, głupi, zboczeni, niemoralni… Może mamy słuszność. A może nie. To, jacy naprawdę są, nie ma jednak najmniejszego znaczenia, ponieważ nienawiść powstaje tylko wtedy, gdy my sami nieświadomie posiadamy pogardzane cechy, które przypisujemy innym. Nienawidzimy ich, ponieważ nieustannie nam przypominają o aspektach nas samych, do których nie chcemy się przyznać.Zaczynamy tu dostrzegać ważny wyróżnik projekcji. Te elementy otoczenia (ludzie lub rzeczy), które posiadają dla nas silną zawartość emocjonalną, a nie tylko informacyjną, są zazwyczaj naszymi własnymi projekcjami. Te elementy, które nas martwią, niepokoją, odpychają lub też — przeciwnie — przyciągają, oczarowują, fascynują, są z reguły odbiciami cienia. Jest takie stare powiedzenie: patrzyłem na ciebie, ujrzałem siebie.Posiadając podstawowe zrozumienie cienia, możemy przystąpić do analizy innych typowych projekcji. A zatem, tak jak presja jest rzutowanym popędem, zobowiązanie jest rzutowanym pragnieniem. Innymi słowy, nie ustępujące poczucie zobowiązania jest sygnałem, że robisz coś, co pragniesz robić, tylko nie chcesz się do tego przyznać. Poczucie zobowiązania, wyrażające się słowami: „Robię to tylko ze względu na ciebie”, najczęściej powstaje w sytuacji rodzinnej. Rodzice czują się zobowiązani do opieki nad dziećmi, mąż czuje się zobowiązany zapewnić żonie utrzymanie, żona czuje się zobowiązana być posłuszną mężowi itd. Z czasem ludzie zaczynają odczuwać niechęć wobec zobowiązań, choćby inni odbierali je jako zupełnie nieuciążliwe. W miarę narastania tej niechęci jednostka przypuszczalnie powróci do polowania na czarownice, skutkiem czego mąż i żona wylądują u wiedźmy, potocznie zwanej specjalistą od poradnictwa małżeńskiego.Osoba, która odczuwa straszliwy ciężar zobowiązania, aby zrobić to czy tamto, w istocie po prostu rzutuje swe rzeczywiste pragnienie, by to zrobić. Nie chce się jednak do tego przyznać (stawia opór cieniowi). Mówi wszystkim coś wręcz przeciwnego: twierdzi, że czuje się zobowiązana, ponieważ tak naprawdę nie chce robić tego czy tamtego. To jednak nie może być do końca prawdą, ponieważ gdyby nie odczuwała żadnego pragnienia, by pomóc, nie odczuwałaby również żadnego zobowiązania. Chce pomóc innym, lecz rzutuje to pragnienie, po czym jej się wydaje, że to inni żądają od niej pomocy. A zatem zobowiązanie nie jest ciężarem żądań innych, lecz ciężarem naszej własnej życzliwości, do której nie chcemy się przyznać. Przyjrzyjmy się teraz innej powszechnej projekcji. Nie ma chyba nic bardziej przykrego niż gwałtowna trema, poczucie, że wszyscy na nas patrzą. Kiedy musimy wygłosić przemowę, zagrać w jakimś spektaklu czy odebrać nagrodę, jesteśmy sparaliżowani, ponieważ czujemy, że wszyscy na nas patrzą. A przecież wielu ludzi czuje się swobodnie, występując publicznie, z czego wynika, że problem nie kryje się w samej sytuacji, lecz w czymś, co my w tej sytuacji robimy. Cóż więc takiego robimy? Zdaniem wielu terapeutów projektujemy nasze własne zainteresowanie ludźmi, toteż wszyscy wydają się zainteresowani nami. Zamiast patrzeć na innych, czujemy, że oni na nas patrzą. Oddajemy nasze oczy publiczności, toteż jej naturalne zainteresowanie nami rozdyma się ponad wszelką miarę — czujemy się przygwożdżeni wzrokiem, jakby wszyscy obsesyjnie śledzili każdy nasz najdrobniejszy ruch i gest. Nic więc dziwnego, że jesteśmy sparaliżowani, co trwa dopóty, dopóki nie ośmielimy się dokonać introjekcji — zacząć patrzeć, zamiast udzielać naszych oczu innym.A teraz wyobraź sobie, że ktoś analogicznie projektuje trochę swej wrogości — swego pragnienia, by wyżyć się na otoczeniu. Poczuje wtedy, że bez żadnego powodu ludzie prowokują go i zachowują się wobec niego nieprzyjaźnie. Zacznie się czuć zaniepokojony, a może nawet przerażony ilością wrogiej energii, jaka się na nim zogniskowała. Będzie to jednak strach nie przed wrogością otoczenia, lecz przed własną wrogością, rzutowaną na otoczenie. A zatem nieuzasadniony strach przed ludźmi i miejscami jest zazwyczaj sygnałem, że dana osoba czuje gniew i wrogość, tylko że o tym nie wie.Podobnie jest z jedną z najczęstszych skarg zgłaszanych przez ludzi, którzy korzystają z poradnictwa emocjonalnego, a mianowicie poczuciem odrzucenia. Wydaje im się, że tak naprawdę nikt ich nie lubi, nikomu na nich nie zależy lub też wszyscy są wobec nich bardzo krytyczni. Uważają, że sami nie wykazują prawie żadnych skłonności do odrzucania innych. Starają się jak mogą, żeby okazać innym życzliwość i powstrzymać się od krytyki. Lecz takie są właśnie wyróżniające cechy projekcji: tobie brakuje jakiejś cechy, u wszystkich zaś innych pojawia się ona w nadmiarze. Osoba, która czuje się przez wszystkich odrzucona, w istocie jest zupełnie nieświadoma swych własnych skłonności do odrzucania i krytykowania innych. Skłonności te mogą być mało istotnym aspektem całej osobowości tej osoby, lecz jeżeli jest ich nieświadoma, będzie je projektować na każdego, kogo zna lub poznaje. To zaś potęguje pierwotny impuls, toteż świat nagle przybiera ponurą, krytyczną maskę.Rzecz w tym — dotyczy to zresztą wszystkich rodzajów projekcji — że niektórzy ludzie rzeczywiście mogą mieć do ciebie bardzo krytyczny stosunek. To jednak nie będzie dla ciebie stanowiło problemu, o ile nie uzupełnisz ich rzeczywistego krytycyzmu swoim własnym, rzutowanym. A zatem zawsze, kiedy masz silne poczucie niskiej wartości i odrzucenia, mądrze byłoby najpierw poszukać projekcji i przyznać, że jesteś trochę bardziej krytyczny wobec świata niż sądziłeś.Po tych wszystkich rozważaniach powinno być oczywiste, że projekcja cienia nie tylko zniekształca nasz obraz rzeczywistości zewnętrznej, ale także w dużym stopniu zmienia nasze wewnętrzne poczucie własnego ja. Kiedy projektuję jakąś cechę czy emocję jako cień, nadal ją postrzegam, lecz tylko w zniekształconej i złudnej postaci —jawi mi się jako „przedmiot zewnętrzny”. Na podobnej zasadzie nadal odczuwam cień, ale tylko w sposób zniekształcony i zakamuflowany — po projekcji cienia odczuwam go tylko jako symptom.A zatem, jak się właśnie przekonaliśmy, jeżeli dokonam projekcji mej wrogości na innych ludzi, odniosę wrażenie, że to oni żywią wrogie uczucia wobec mnie, i zacznę się lękać ludzi. Moja pierwotna wrogość stała się rzutowanym cieniem. Widzę ją zatem tylko u innych ludzi, a w sobie odczuwam ją tylko jako symptom lęku. Mój cień stał się symptomem mej choroby.Kiedy więc staram się pozbyć mego cienia, nie wyzwalam się od niego. Nie zostaję z próżnią, szczeliną czy pustą przestrzenią w obrębie mej osobowości. Zostaję z symptomem, bolesnym przypomnieniem, że nie uświadamiam sobie jakiegoś aspektu siebie samego. Co więcej, kiedy cień stanie się moim symptomem, będę walczył z symptomem, tak jak kiedyś walczyłem z cieniem. Kiedy próbuję się wyprzeć którejś z mych skłonności (cienia), skłonności te zjawiają się pod postacią symptomów, których nienawidzę równie serdecznie, jak kiedyś nienawidziłem cienia. Przypuszczalnie będę się nawet starał ukryć me symptomy (lęk, poczucie niższości, przygnębienie itp.) przed innymi ludźmi, tak jak kiedyś starałem się ukryć cień przed sobą samym.A zatem każdy symptom — przygnębienie, lęk czy nuda — zawiera pewien aspekt cienia, jakąś rzutowaną emocję czy cechę. Ważne jest, by zrozumieć, że naszym symptomom, choćby były bardzo dokuczliwe, nie należy stawiać oporu czy unikać ich, jako że w nich samych zawiera się klucz do ich unicestwienia. Walczyć z symptomem to walczyć z tkwiącym w symptomie cieniem, a przecież właśnie od tego zaczął się cały problem.Pierwszym krokiem w terapii na tym poziomie winno być zrobienie miejsca dla naszych symptomów, pozwolenie, by się rozwinęły, a nawet zawarcie przyjaźni z dokuczliwymi doznaniami o nazwie symptomów, których wcześniej nie mogliśmy ścierpieć. Musimy dotknąć naszych symptomów świadomie oraz z największą otwartością i akceptacją, na jaką nas stać.Oznacza to, że musimy dopuścić do siebie odczucia przygnębienia, lęku, odrzucenia, znudzenia, bólu czy wstydu. Zamiast —jak poprzednio — na wszelkie sposoby stawiać tym odczuciom opór, teraz po prostu pozwalamy im się ujawnić, a nawet czynnie je w sobie rozbudzamy. Zapraszamy symptom do naszego domu, pozwalamy mu się rozgościć, starając się jedynie zachować świadomość symptomu w jego prawdziwej formie. Taki jest pierwszy krok w terapii, a w wielu przypadkach niczego więcej nie potrzeba, ponieważ z chwilą, gdy prawdziwie zaakceptujemy symptom, przyjmiemy także znaczną część ukrytego w symptomie cienia. Problem zazwyczaj znika.Jeżeli jednak symptom trwa uporczywie, w terapii na poziomie persony przechodzimy do drugiego kroku. Zalecenia są proste, lecz ich wykonanie wymaga czasu i wytrwałości. W ramach długiego kroku dokonujemy świadomego przekładu symptomów z powrotem na ich pierwotną formę. Pomocne mogą być zwroty i wyrażenia podane w tabeli 1 i zalecanym piśmiennictwie. Drugi krok zasadza się na tym, by zdać sobie sprawę, iż każdy symptom jest jedynie sygnałem (lub symbolem) jakiejś nieświadomej skłonności, należącej do cienia. Możesz na przykład odczuwać, że jesteś poddawany silnej presji w miejscu pracy. Jak już widzieliśmy, symptom presji jest zawsze wskazówką, sygnałem, że wkładasz w swą pracę więcej zaangażowania (popędu) niż sądzisz bądź chcesz się przyznać. Być może nie chcesz się otwarcie przyznać do swego zainteresowania i zapału do pracy, toteż pragniesz wzbudzić w innych poczucie winy za wszystkie nadgodziny, za to, że „tyrasz za innych” bez słowa podziękowania z ich strony. Możesz też zechcieć przełożyć swe „bezinteresowne” zaangażowanie na większe wynagrodzenie. Możesz również nieświadomie stracić kontakt ze swym popędem. Niezależnie od jego przyczyny symptom presji to nieomylny znak, że jesteś do czegoś bardziej zapalony niż sądzisz. Możesz więc przełożyć symptom z powrotem na jego pierwotną i poprawną formę. „Muszę” przechodzi w „chcę”.Zapraszam na
NAJCZĘSTSZE ZNACZENIE RÓŻNYCH SYMPTOMÓW CIENIA
Słowniczek służący do przekładu symptomów z powrotem na ich pierwotne formy w cieniu
SYMPTOM PIERWOTNA FORMA W CIENIa
Presja Popęd
Odrzucenie („Nikt mnie nie lubi”)……………………. „Mam ich gdzieś!”
Wina („Wzbudzasz we mnie poczucie winy”)………………Mam ci za złe twoje wymagania”
Niepokój……………………………………………………………Podniecenie
Trema („Wszyscy na mnie patrzą”)……………………………….Próżność
Impotencja/Oziębłość………………………..„Nie chcę go/jej zaspokoić”
Strach („Chcą mnie skrzywdzić”)………….Wrogość („Jestem wściekły i napastliwy, nie wiedząc o tym”)
Wycofanie ……………………………………..„Nie chcę was wszystkich!”
Niemoc („Nie potrafię tego zrobić”)…………………….„Nie zrobię tego,do cholery!”
Zobowiązanie („Muszę”)………………………………..Pragnienie („Chcę”)
Niechęć („Nie lubię cię za to a to”)………………..Samoobmawianie się („Nie lubię tego a tego u siebie”)
Zazdrość („Jesteś taki wspaniały”)……………..„Jestem trochę bardziej wartościowy niż myślę”
P r z e ł o ż e n i e , czy też przeniesienie, jest kluczem do terapii. Na przykład aby zlikwidować presję, nie trzeba stwarzać popędu, czy też starać się odczuć popęd, którego nie ma. Nie twierdzę, że jeżeli zmusisz się do odczuwania popędu i zainteresowania pracą, to nie będziesz czuł presji. Twierdzę natomiast, że jeżeli czujesz presję, niezbędny popęd już jest obecny, lecz ukryty pod postacią symptomu presji. Nie musisz stwarzać popędu i stawiać go obok poczucia presji. Poczucie presji jest bowiem tożsame z popędem, którego ci potrzeba. Musisz po prostu przywrócić poczuciu presji jego pierwotną i poprawną nazwę — popęd. Jest to zatem prosty przekład, a nie stwarzanie.A zatem symptomy nie tylko nie są niepożądane: symptomy są szansą rozwoju. Symptomy to nieomylny sygnał jakiejś rzutowanej do cienia skłonności. Poprzez symptom odnajdujesz cień, a poprzez cień osiągasz rozwój, zniesienie granic, odnajdujesz drogę do adekwatnego i akceptowalnego autowizerunku. Krótko mówiąc, masz szansę zejść z poziomu persony na poziom ego. Można to nieomal wyrazić banalnie prostym równaniem: persona + cień = ego.Byłoby z mojej strony niedopatrzeniem, gdybym zakończył ten rozdział, nie podając prostego klucza do zrozumienia istoty technik terapeutycznych, stosowanych na tym poziomie. Jeżeli nie będziesz zwracał uwagi na techniczny żargon terapeuty analitycznego, tylko postarasz się wyłowić ogólny zamysł jego wypowiedzi, zauważysz, że układają się one w pewien schemat. Jeżeli powiesz, że kochasz swoją matkę, on odpowie, że jej podświadomie nienawidzisz. Jeżeli powiesz, że jej nienawidzisz, on odpowie, że ją podświadomie kochasz. Jeżeli powiesz, że depresja jest dla ciebie męką, on odpowie, że sam ją na siebie sprowadzasz, podświadomie bowiem lubisz się samoudręczać. Jeżeli powiesz, że nie znosisz czuć się upokorzony, on odpowie, że w istocie o niczym innym nie marzysz. Jeżeli jesteś gorąco zaangażowany w religijną, polityczną lub ideologiczną krucjatę, której celem jest nawrócenie innych na twoje przekonania, zasugeruje, że tak naprawdę nie podzielasz tych przekonań, a krucjata ma za cel nawrócenie ciebie samego. Jeżeli powiesz: tak, on odpowie: nie. Jeżeli powiesz: góra, on powie: dół. Jeżeli zamiauczysz, on zaszczeka. A jeżeli w końcu odwarkniesz, że zawsze podejrzewałeś’ się o nienawiść do psychologów, a teraz już jesteś tego pewien, od odpowie, że w istocie jesteś niedoszłym psychologiem i czujesz podświadomą zawiść do wszystkich terapeutów.Zaczyna to brzmieć infantylnie, ale za pomocą tej przekornej logiki terapeuta, czy sobie z tego zdaje sprawę, czy też nie, usiłujeskonfrontować cię z twymi własnymi przeciwieństwami. Jeżeli przyjrzymy się wszystkim przykładom z tego rozdziału pod tym kątem, zauważymy, że w każdej z tych sytuacji jednostka jest świadoma tylko jednego bieguna z pary przeciwieństw. Nie chcąc zauważyć drugiego bieguna, nie potrafi zrozumieć, że przeciwieństwa stanowią jedność. Ponieważ przeciwieństwa nie mogą istnieć w pojedynkę, jeżeli nie jesteś świadomy obu biegunów, oznacza to, że jeden z nich zesłałeś do podziemia, zepchnąłeś do podświadomości, dokonałeś jego projekcji. Krótko mówiąc, rozdzieliłeś przeciwieństwa granicą, co doprowadzi do bolesnego konfliktu, w którym nie ma zwycięzców, lecz wyłącznie pokonani, ponieważ walczące strony są w istocie dwoma aspektami tego samego.A zatem cień to nic innego jak twoje nieświadome przeciwieństwa. Prostą drogą do wejścia w kontakt z twym cieniem jest zatem wzbudzenie w sobie pragnienia przeciwstawnego wobec tego, które żywisz świadomie. Dowiesz się dzięki temu, jak twój cień patrzy na świat. Spojrzenie to musisz teraz uznać za swoje. Nie oznacza to, że masz wprowadzać w czyn przeciwieństwa swoich pragnień — masz je sobie tylko uświadomić. Jeżeli czujesz, że kogoś bardzo nie lubisz, bądź świadomy tej cząstki siebie, która czuje sympatię do tej osoby. Jeżeli jesteś szaleńczo zakochany, bądź świadomy tej cząstki, której obiekt twej miłości jest zupełnie obojętny. Jeżeli nienawidzisz jakiegoś swojego symptomu, bądź świadomy tego aspektu siebie, który się tym symptomem w sekrecie rozkoszuje. Z chwilą, gdy sobie faktycznie uświadomisz swe przeciwieństwa — zarówno pozytywne, jak i negatywne odczucia wobec jakiejś sytuacji — wiele napięć związanych z tą sytuacją zniknie, ponieważ nie będzie konfliktu przeciwieństw, które to napięcie wywołały. I na odwrót: z chwilą, gdy utracisz jedność przeciwieństw, świadomość obu stron siebie samego, przeciwieństwa zostaną rozszczepione, oddzielone granicą, a zepchnięty do nieświadomości biegun powróci pod postacią dokuczliwego symptomu. Ponieważ przeciwieństwa zawsze są jednością, można je rozdzielić tylko poprzez nieświadomość — selektywną uwagę.Gdy przystąpisz do analizy swych przeciwieństw, swego cienia, swych projekcji, stwierdzisz, że zaczynasz brać na siebie odpowiedzialność za swe uczucia i stany umysłu. Zaczniesz dostrzegać, że konflikty pomiędzy tobą a innymi ludźmi w istocie są konfliktami pomiędzy tobą a twymi rzutowanymi przeciwieństwami. Zaczniesz dostrzegać, że twoje symptomy nie są skutkiem krzywdy, wyrządzonej ci przez otoczenie, lecz skutkiem twego własnego działania, które tak naprawdę pragnąłbyś skierować przeciwko innym. Stwierdzisz, że ludzie i wydarzenia nie są przyczyną twoich złych stanów, a jedynie pretekstem, który pozwala tobie samemu wprowadzić się w zły stan. Odczujesz wielką ulgę, kiedy po raz pierwszy zrozumiesz, że ty sam wytwarzasz swoje symptomy, ponieważ oznacza to zarazem, że możesz przestać to robić, przełożywszy symptomy na ich pierwotną formę. Stajesz się przyczyną swych własnych emocji, a nie ich skutkiem.W tym rozdziale przekonaliśmy się, że próbując wyprzeć się pewnych aspektów naszego ego, otrzymujemy fałszywy i zniekształcony obraz samych siebie, zwany personą. Ogólnie mówiąc, wzniesiona zostaje granica pomiędzy tym, co u siebie lubisz (persona), i tym, czego nie lubisz (cień). Przekonaliśmy się również, że te wyparte aspekty ego (cień) ulegają projekcji, skutkiem czego znajdują się na zewnątrz, w otoczeniu. Z tą chwilą nasze życie staje się walką z cieniami. Granica pomiędzy personą i cieniem przechodzi w linię konfliktu, odbieranego jako symptom. Zaczynamy nienawidzić naszych symptomów z taką samą pasją, z jaką kiedyś nienawidziliśmy naszego cienia, gdy zaś cień ulegnie projekcji na innych ludzi, ich również zaczynamy darzyć nienawiścią. Traktujemy innych jak symptom: coś, co trzeba zwalczyć. Podział jaźni, który następuje na tym poziomie świadomości, rodzi zatem różnorodne formy konfliktu.Stworzyć mniej więcej poprawny autowizerunek — to jest zejść z poziomu persony na poziom ego — to nic innego, jak uzyskać dogłębną świadomość tych aspektów twego ja, o których istnieniu wcześniej nie wiedziałeś. Aspekty te nietrudno dostrzec, ponieważ pojawiają się jako symptomy, przeciwieństwa, projekcje. Aby zreintegrować projekcję, wystarczy obalić granicę, włączyć w siebie cechy i skłonności, uprzednio uważane za obce, zrozumieć i zaakceptować rozmaite swoje potencjalności, negatywne i pozytywne, dobre i złe, sympatyczne i godne potępienia, a tym samym stworzyć stosunkowo poprawny obraz tego wszystkiego, czym jest twój psychofizyczny organizm. Projekcja znika, kiedy zniesie się granice i sporządzi od nowa mapę swej duszy, tak aby dawni wrogowie zostali sprzymierzeńcami, a toczące sekretne wojny przeciwieństwa zawarły przyjaźń. Koniec końców stwierdzisz, że nie wszystko jest w tobie pożądane, ale wszystko można polubić.BIBLIOGRAFIAChociaż klasyczną terapią na poziomie ego (tj. taką terapią, która pomaga osobie żyjącej jako persona zejść na poziom ego) pozostaje psychoanaliza, nie mogę jej już polecić jako najlepszej, nawet jeżeli miałbyś wystarczająco dużo czasu i pieniędzy. Po pierwsze, istnieją metody co najmniej równie skuteczne, a dużo szybsze. Po drugie, sama analiza często zniekształca obrazy, które rodzą się spontanicznie na głębszych poziomach spektrum, i usiłuje je wtłoczyć w jeden wspólny schemat. Teoria psychoanalizy pozostaje jednak kluczem do zrozumienia dynamiki ego, persony i cienia. Jako dobre wprowadzenie warto przeczytać A Primer of Freudian Psychology Calvina Halla (New York, 1973). Studenci bardziej zaawansowani mogą przeczytać Wstęp do psychoanalizy samego Freuda (wiele wydań). Poważną lekturą jest The Psychoanalytic Theory ofNeurosis Ottona Fenichela (New York, 1972).Z książek poświęconych nowszym technikom terapeutycznym na poziomie persony/ego warto wymienić następujące: William Glasser, Reality Therapy (New York, 1965); A. Ellis i R. Harper, A New Guide to Rational Living (Hollywood, 1975); M. Maltz, Psychocybernetics (Hollywood, 1960); Karen Horney, Self-Analysis (New York, 1942; prace Homey zawierają elementy metody holistycznej, dzięki czemu są przydatne także na poziomie centaura). Self-Psyching M. Werthmana (Los Angeles, 1966) to bardzo dobre kompendium technik, z których większość jest ukierunkowana na poziom ego. Znakomitą książkę The Adjusted American napisali Putney i Putney (New York, 1966); zaczerpnąłem z niej wiele przykładów do niniejszego rozdziału, za co winien jestem autorom wdzięczność. Bardzo skutecznie radzi sobie z cieniem również terapia postaci, ale ponieważ funkcjonuje ona na poziomie centaura, zalecane lektury znajdziesz w następnym rozdziale.
Najskuteczniejszą metodą na poziomie ego mnie osobiście wydaje się analiza transakcyjna. Zachowuje ona najważniejsze elementy freudyzmu, lecz umieszcza je w prostym, jasnym i zwięzłym kontekście. Co więcej, analiza transakcyjna z reguły uznaje możliwość istnienia głębszych poziomów ja, toteż nie tłumi z premedytacją głębszych obrazów. Por. T. Harris, 1’m OK— You’re OK (New York, 1969) oraz Erie Berne, W co grają ludzie (Warszawa, 1987) i What Do You Say After You Say Hello? (New York, 1974).
Poziom Drugi…….
Poziom Centaura…….
Według Kena Wilberta……
Dotykając naszego rzutowanego cienia, potrafiliśmy rozszerzyć naszą tożsamość od zubożałej persony do zdrowego ego. Potrafiliśmy znieść granicę, zlikwidować podział pomiędzy personą a cieniem, a tym samym znaleźć obszerniejsze i trwalsze poczucie tożsamości. Przypomina to przeprowadzkę z ciasnego mieszkania do komfortowej willi. Teraz własnie przeniesiemy się z komfortowej willi do rozległego pałacu. Będziemy kontynuować podstawowy proces znoszenia granic i podziałów, lecz na głębszym poziomie. Zajmiemy się niektórymi z metod rozszerzania świadomości od ego do centaura, poprzez dotykanie i rewindykację naszych rzutowanych ciał.Rewindykacja ciała z początku może się wydać pomysłem dość osobliwym. Granica pomiędzy ego i ciałem jest tak głęboko zakorzeniona w nieświadomości przeciętnej osoby, że na propozycję zniesienia tego podziału osoba ta reaguje zdumieniem lub brakiem zainteresowania. Żywi przekonanie, że granica pomiędzy umysłem a ciałem jest stuprocentowo rzeczywista i niezmienna, toteż nie umie sobie wyobrazić, dlaczego miałaby próbować ją naruszyć, już nie mówiąc o jej likwidacji.Jak się okazuje, niewielu z nas postradało umysł, lecz większość z nas dawno temu postradała ciało — obawiam się, że musimy potraktować to stwierdzenie dosłownie.Wydaje się bowiem, jakobym ja dosiadał mego ciała jak jeździec konia. Dźgam je ostrogami, karmię, dbam o nie i pielęgnuję. Ponaglam je, nie pytając o zdanie, powstrzymuję wbrew jego woli. Kiedy koń mojego ciała zachowuje się grzecznie, z reguły nie zwracam nań uwagi, lecz kiedy się znarowi — co zdarza się nader często — wyciągam bat, by wymóc na nim posłuszeństwo.Wydaje się wręcz, jakby moje ciało pałętało się gdzieś pode mną. Nie stawiam już czoła światu wraz z mym ciałem, lecz na mym ciele. Ja jestem tu na górze, ono tam na dole, a na dobitkę dręczy mnie niepokój, co to tak naprawdę za stwór. Moja świadomość jest niemal wyłącznie świadomością głowy — jestem moją głową, a tylko posiadam resztę ciała. Ciało przestaje być moim ja, a staje się własnością, czymś moim, lecz nie jest już mną. Inaczej mówiąc: ciało staje się przedmiotem bądź projekcją, dokładnie tak samo jak cień. W obrębie całości organizmu zostaje wytyczona granica, a ciało ulega projekcji poza tę granicę. Granica jest pęknięciem, szczeliną lub, posługując się słowami Lowena, blokadą: „Blokada powoduje również oddzielenie i odseparowanie sfery psychicznej od somatycznej. Nasza świadomość mówi nam, że obie te sfery wzajemnie na siebie oddziałują, ale skutkiem istnienia blokady świadomość nie dociera wystarczająco głęboko, by dać nam poczucie ich ostatecznej jedności. Blokada nie tylko oddziela psyche od somy, lecz także odcina zjawiska zewnętrzne od ich korzeni w głębi organizmu”.Tym, co nas tutaj przede wszystkich interesuje, jest podzielenie całości organizmu, centaura, a utrata ciała jest tylko najbardziej widomą i wyczuwalną oznaką tego procesu. Utrata ciała nie jest ściśle równoznaczna z podzieleniem centaura, ostatecznej jedności, lecz jednym z tego najczęstszych przejawów. Niemniej jednak w tym tekście zajmiemy się wyłącznie utratą ciała, gdyż proces ten najłatwiej jest zrozumieć i wytłumaczyć. Należy jednak pamiętać, że ciała samego w sobie — tego, co nazywamy ciałem fizycznym — nie uznaję za rzeczywistość głębszą niż sfera mentalna czy ego. W istocie fizyczne ciało jest najniższym ze wszystkich możliwych typów świadomości, tak prostym, że jako taki w ogóle nie jest w tej książce omawiany. Ciało nie jest rzeczywistością głębszą niż ego, wbrew temu, co twierdzi wielu somatologów. Głębszą rzeczywistością od obu tych sfer jest jednakże integracja ciała i ego i właśnie na ich integracji skupimy uwagę w tym rozdziale, nawet jeśli dla celów praktycznych będziemy mówić przede wszystkim o ciele fizycznym i ćwiczeniach fizycznych.Jak się można spodziewać, istnieje wiele przyczyn, dla których porzucamy nasze ciała, a później boimy się je odzyskać. Niektóre z tych przyczyn wymieniliśmy, omawiając ewolucję spektrum świadomości. Najbardziej banalny powód, dla którego nie odzyskujemy naszych ciał, jest taki, że po prostu nie widzimy powodu, dla którego mielibyśmy to robić. Istnieje jednak głębsza przyczyna—boimy się odzyskać ciało, ponieważ mieszkają w nim, w szczególnie żywotnej formie, silne emocje i odczucia, które podlegają społecznym zakazom. I wreszcie unikamy ciała, ponieważ jest siedliskiem śmierci.Z wszystkich tych powodów a jest ich więcej, osoba przystosowana już dawno dokonała projekcji swego ciała, które teraz znajduje się „na zewnątrz”, czy też, ściśle biorąc, „na dole”. Centaur uległ podzieleniu i jednostka identyfikuje się teraz z ego przeciwko swemu ciału. Jednakże, podobnie jak w przypadku wszystkich innych projekcji, wyobcowane ciało powraca, aby prześladować jednostkę, znęcać się nad nią niemiłosiernie, i to, co gorsza, za pomocą jej własnej energii. Ponieważ ciało zostaje praktycznie umieszczone po drugiej stronie granicy pomiędzy ja i nie-ja, ponieważ nie jest już przyjacielem i sprzymierzeńcem, naturalną koleją rzeczy staje się wrogiem. Ego i ciało zrywają ze sobą, po czym następuje zażarta, choć niekiedy subtelna walka przeciwieństw.Jak się przekonaliśmy, każda granica wytwarza dwa zwaśnione ze sobą przeciwieństwa i granica pomiędzy ego i ciałem nie należy pod tym względem do wyjątków. Istnieje wiele istotnych przeciwieństw, które wiążą się z tą konkretną granicą, lecz do najważniejszych należy opozycja aktów woli i czynności mimowolnych, czyli, posługując się bardziej fachowym językiem, czynności wolicjonalnych i wegetatywnych. Ego jest siedliskiem władzy i manipulacji, dokonywanej za pomocą aktów woli. Z reguły ego utożsamiane jest wyłącznie z aktami woli. Z kolei ciało to dobrze zorganizowany system procesów, na które wola ego nie ma wpływu — takich jak krwiobieg, trawienie, wzrost i zróżnicowanie, przemiana materii itd. Znajduje to odzwierciedlenie w naszym języku. Mówimy: „[Ja] poruszam ramieniem”, lecz nie mówimy: „[Ja] biję moim sercem”. Mówimy „[Ja] jem”, lecz nie mówimy: „[Ja] przemieniam materię”. Mówimy: „[Ja] zamykam oczy”, lecz nie mówimy: „[Ja] rosnę moje włosy”. Mówimy: „[Ja] kręcę palcami u nóg”, lecz nie mówimy: „[Ja] pompuję krew do żył”.Innymi słowy, człowiek jako ego utożsamia się tylko z tymi czynnościami, na które ma wpływ jego wola. Wszystkie pozostałe czynności, mimowolne czy wegetatywne, uważa za nie należące do jego ja i niegodne zaufania. Choć wydaje się to dość zdroworozsądkowe, czy nie dziwi cię, że utożsamiamy się tylko z częścią naszej istoty? Czy nie dziwi cię, że w najlepszym razie połowę organizmu nazywamy sobą? Do kogo należy reszta?W jakimś sensie ego czuje się bezsilną ofiarą, tkwiącą w sidłach kapryśnego, nieprzewidywalnego ciała. Nie należą do rzadkości osoby, które czują się spętane ciałem i tęsknią za stanem rzeczy, teraz czy po śmierci, kiedy niepodzielną władzę sprawować będzie dusza, nie skrępowana słabością ciała, ubezcieleśniona, szybująca w przestworzach, okryta eteryczną, zaledwie materialną muślinową szatą. Nietrudno się domyślić, dlaczego w oczach tak wielu ciało jest synonimem grzechu.Naszemu ego szczególnie doskwiera podatność ciała na ból. Ból, cierpienie, niezwykła wrażliwość żywej tkanki i obnażonych nerwów — to chyba zrozumiałe, że ego jest przerażone i pragnie odsunąć od siebie źródło bólu, znieczulić ciało, aby utraciło wrażliwość na bolesne wibracje. Choć ego nie ma władzy nad mimowolnymi procesami cielesnymi, potrafi jednak usunąć z ciała świadomość, uczynić je niewrażliwym, nieczułym, martwym. Aurobindo określił to mianem szoku życia — szoku i ucieczki świadomości na widok słabości i śmiertelności ciała, ucieczki, która znieczula ciało i zniekształca świadomość.Lecz za to „zamrożenie” ciała trzeba zapłacić ogromną cenę. Bo ciało to nie tylko źródło bólu, ale i przyjemności. Zabijając źródło bólu, ego zabija również źródło rozkoszy. Koniec z cierpieniem… i koniec z rozkoszą.Przeciętna osoba zamraża swoje ciało, nie rozumiejąc natury tego procesu. Nawet nie wie, że ciało zostało zamrożone. Jakbyśmy mieli do czynienia z epidemią odmrożeń. Ofiara odmrożenia niczego sobie nie uświadamia, ponieważ traci czucie w odmrożonych częściach ciała, a nie można odczuć braku czucia. Ofiara odmrożenia nic nie czuje, więc wydaje się, że nie ma problemu.Ten wszechobecny brak czucia jest ogólnym skutkiem szoku życia, czyli naszej ucieczki od ciała i podzielenia centaura. Podzielenie to w mniejszym lub większym stopniu dotyczy również zdrowych ego. Jeżeli bowiem utożsamiasz się wyłącznie ze swoim ego, twoje ja z definicji nie zawiera w sobie procesów wegetatywnych, zachodzących w organizmie. Choćbyśmy więc poszerzyli naszą świadomość od persony do ego, przypuszczalnie zdamy sobie sprawę, że brakuje nam jakiegoś wrażenia głębi, jakiejś podstawy znaczącego uczucia, wewnętrznego źródła świadomości i przytomności (JeeUngattention). Być może ogarnie nas więc pragnienie, by zejść na jeszcze niższy poziom spektrum, by zrezygnować z tożsamości ograniczonej do ego i odkryć w jej miejsce utożsamienie z całością bytu psychofizycznego. Dla terapeutów, którzy pracują na tym poziomie, jest to równoznaczne z odkryciem autentycznego, istotowego ja.W dalszym ciągu przyjrzymy się sposobom likwidacji granicy pomiędzy umysłem a ciałem, aby znów odkryć jedność przeciwieństw, uśpioną w głębi naszej istoty. „Tego pęknięcia — mówi Lowen — nie uleczy wiedza na temat procesów przemiany energii, zachodzących w organizmie. Wiedza jest bowiem zjawiskiem powierzchniowym i sama należy do sfery ego. Należy odczuć płynący w ciele nurt życia. Aby tego dokonać, trzeba jednak zliberalizować władzę ego, aby głębinowe zjawiska cielesne mogły dotrzeć na powierzchnię”.Choć brzmi to banalnie, tu właśnie leży trudność, jaką napotyka każda osoba, usiłująca nawiązać kontakt ze swym ciałem. Nie potrafi bowiem odczuć swych nóg, żołądka czy ramion, potrafi tylko o nich myśleć. Przedstawia je sobie poglądowo, odcinając się od bezpośredniego ich doznawania. Jest to oczywiście jeden z najważniejszych mechanizmów odpowiedzialnych za pierwotne rozszczepienie ciała i umysłu. Na tę skłonność do poglądowego ujmowania naszych odczuć należy zwrócić szczególną uwagę, jak również podjąć szczególny wysiłek, aby zaprzestać, przynajmniej na jakiś czas, nawykowego przekładania odczuć na pojęcia i obrazy.Oto jedna z technik nawiązywania kontaktu ze swym ciałem. Połóż się na plecach na dywanie czy macie. Zamknij oczy, swobodnie i głęboko oddychaj, dopuść do siebie odczucia cielesne. Nie staraj się odczuwać niczego konkretnego, nie wymuszaj żadnych doznań, tylko pozwól, by twa przytomność krążyła swobodnie po całym organizmie i rejestrowała wszelkie odczucia, pozytywne i negatywne, obecne w różnych częściach ciała. Czy odczuwasz na przykład swoje nogi? swój żołądek? swoje serce, oczy, genitalia, pośladki, czaszkę, przeponę, stopy? Zwróć uwagę, które części ciała wydają się żywotne, silne, lekkie, rozluźnione, wrażliwe, a które zdają się otępiałe, ciężkie, spięte, bolesne lub bez życia. Spróbuj tak wytrzymać przez trzy minuty, a stwierdzisz, że myślami raz po raz opuszczasz ciało i uciekasz w marzenia. Czy nie wydaje ci się dziwne, że pozostanie w swym własnym ciele przez trzy minuty jest takie trudne? Jeżeli nie jesteś w swoim ciele, to gdzie jesteś?Po tym wstępie możemy przejść do kolejnego kroku: nadal leżąc, z ramionami po bokach, nogami lekko rozsuniętymi i zamkniętymi oczami, weź głęboki, powolny wdech, jakbyś pragnął wypełnić powietrzem całą klatkę piersiową i brzuch w okolicach przepony. Jeżeli to coś pomoże, wyobraź sobie, że twoja klatka piersiowa i brzuch są od wewnątrz wyścielone gumą, którą starasz się nadmuchać jak balon. Jeżeli w którymś miejscu nie czujesz łagodnego ucisku nadmuchanego balonu, zaczerpnij jeszcze trochę powietrza, aby balon jeszcze bardziej się wydął. Następnie powoli i miarowo wypuść powietrze, całkowicie opróżniając balon. Powtórz ten proceder siedem lub osiem razy, tak abyś czuł lekki, lecz wyraźny ucisk na miednicę. Zwróć uwagę, które obszary ciała sprawiają wrażenie spiętych, obolałych lub odrętwiałych.Czy wypełniony balonem obszar odczuwasz jako jedną całość, czy też wydaje ci się rozczłonkowany na klatkę piersiową, brzuch i jamę miednicy, a poszczególne obszary oddzielone są warstwami napięcia lub bólu? Mimo tych drobnych bolesności i dokuczliwości, w przestrzeni całego balonu powinno wystąpić odczucie subtelnej przyjemności. Dosłownie wchłaniasz w siebie przyjemność i rozprowadzasz ją po całym organizmie. Przy wydechu nie „wydmuchuj” z siebie przyjemności, lecz rozcieńcz ją w ciele — powinna się potęgować przy każdym kolejnym cyklu. Jeżeli nie jesteś pewien, czy tak to odczuwasz, powtórz „nadmuchiwanie balonu” jeszcze trzy lub cztery razy, oddając się rozkoszy.Być może zaczynasz już rozumieć, dlaczego jogini nazywają oddech siłą życiową — nie w sensie filozoficznym, lecz w sensie odczucia. Przy wdechu wciągasz siłę życiową z gardła do brzucha, napełniając ciało energią i życiem. Przy wydechu rozprowadzasz tę siłę po całym organizmie jako subtelną przyjemność i radość.Możesz kontynuować „balonowe” oddychanie, wciągając siłę życiową od gardła do okolic splotu słonecznego (hara), ale przede wszystkim ważne jest, abyś zaczął odczuwać wydech jako rozchodzenie się siły życiowej od brzucha na wszystkie części ciała. Przy każdym wdechu napełnij harę żywotnością. Potem, przy wydechu, sprawdź, jak daleko w dół odczuwasz promieniowanie siły życiowej czy rozkoszy — do ud? do kolan? do stóp? Ostatecznie powinna dotrzeć dosłownie do końców palców u nóg. Zwróć na to uwagę przez kilka kolejnych oddechów, po czym skup się na górnych krańcach ciała. Czy czujesz wydzielanie się siły życiowej do ramion? dłoni, głowy, mózgu i czaszki? Potem, przy wydechu, spraw, by ta subtelna rozkosz rozeszła się po całym ciele i promieniowała na świat. Niech poprzez twoje ciało rozkosz przeniknie do nieskończoności.Doszliśmy zatem do pełnego cyklu oddechowego: przy wdechu wciągnij powietrze z gardła do hary, napełniając ją siłą życiową. Przy wydechu rozpromieniuj tę subtelną rozkosz przez cały organizm na cały świat, kosmos, nieskończoność. Kiedy ten cykl się wypełni, pozwól, by wszelkie myślenie rozpłynęło się w wydechu i przeniknęło w nieskończoność. To samo uczyń z wszelkimi przykrymi uczuciami, chorobą, cierpieniem, bólem. Pozwól, by przytomność nasyciła sobą całą teraźniejszość i rozlała się w nieskończoność.Przyjrzyjmy się teraz dokładniej temu ćwiczeniu. Bez wątpienia czułeś, jak witalna rozkosz i przytomność krążyły swobodnie po całym organizmie. W każdej fazie tego ćwiczenia mogłeś jednak doznawać na jakimś obszarze odrętwienia, braku czucia, bądź też, przeciwnie, napięcia, usztywnienia lub bólu. Innymi słowy, doznawałeś blokad (minigranic), stojących na przeszkodzie swobodnemu przepływowi przytomności. Większość ludzi :,tale doznaje napięcia szyi, oczu, odbytnicy, przepony, ramion lub krzyża. Drętwota często występuje w okolicach miednicy, genitaliów, serca, dolnej części brzucha i w kończynach. Ważne jest, aby jak najprecyzyjniej zlokalizować swe blokady. Na razie nie staraj się ich usunąć. W najlepszym wypadku nic nie osiągniesz, w najgorszym — blokady jeszcze bardziej się zakleszczą. Wystarczy, że zanotujesz w pamięci ich prawdopodobne położenie.Umiejscowiwszy blokady, możesz rozpocząć proces ich usuwania. Najpierw jednak zastanówmy się, co te blokady i przeszkody oznaczają — czym są te obszary czy strefy napięcia, ucisku i usztywnienia, zlokalizowane w różnych częściach ciała. Jak widzieliśmy, na poziomie ego jednostka może stawić opór jakiemuś impulsowi lub emocji, twierdząc, że ta emocja nie jest jej własnością. Za pomocą mechanizmu projekcji osoba ta mogła nie dopuścić do świadomości którejś ze skłonności cienia. Jeżeli odczuwała wrogość, lecz temu zaprzeczała, wrogość ulegała projekcji, wskutek czego osoba ta zaczynała odczuwać, że to świat jest jej nieprzychylny. Innymi słowy, czuła lęk przed swą własną wrogością, która uległa projekcji.Co się dzieje z ciałem, gdy nastąpi projekcja wrogości? W umyśle mamy do czynienia z projekcją, ale musi mieć również miejsce jakiś proces fizyczny, ponieważ ciało i umysł nie są od siebie odrębne. Co się dzieje w ciele, gdy rzutujesz wrogość? W jaki sposób na poziomie ciała tłumisz silną emocję, która pragnie się wyładować w jakimś działaniu?Jeżeli czujesz intensywną wrogość lub gniew, możesz wyładować tę emocję w takich czynnościach, jak krzyk i wymachiwanie pięściami. Te czynności mięśni stanowią uzewnętrznienie wrogości. Jeżeli więc masz w sobie stłumić wrogość, możesz to osiągnąć tylko poprzez stłumienie tych czynności mięśni, które służą wyładowaniu. Innymi słowy, musisz użyć mięśni, aby powstrzymać w działaniu inne mięśnie. Rezultatem jest wojna mięśni. Połowa twych mięśni usiłuje wyładować wrogość poprzez jakąś formę zamachu na otoczenie, druga połowa usiłuje temu zapobiec. Konflikt kończy się pełnym napięcia rozejmem, a na działania, których suma równa jest zeru, wydatkowana zostaje ogromna ilość energii.W przypadku tłumionej wrogości najprawdopodobniej nałożysz blokadę na mięśnie podbródka, gardła, szyi, ramion i przedramion, gdyż jest to jedyny sposób, by fizycznie powściągnąć wrogość. Jeżeli dodatkowo nie przyznasz się przed sobą do wrogości, najprawdopodobniej przeniknie ona do twej nieświadomości pod postacią lęku, toteż kiedy następnym razem ogarnie cię irracjonalny lęk, sprawdź, czy ramiona nie są napięte i usztywnione, co by wskazywało, że twój lęk bierze się ze stłumionej wrogości. Jednakże w samych ramionach nie będziesz już czuł ochoty, by uderzyć; nie będziesz już czuł wrogości; doznasz tylko silnego napięcia, sztywności, ucisku. Powstała blokada.Taka jest właśnie natura blokad, które zlokalizowałeś podczas ćwiczeń oddechowych. Każda blokada, każde napięcie lub ucisk ciała jest w istocie mięśniowym hamowaniem jakiegoś zakazanego impulsu lub emocji. Mięśniowy charakter blokad jest niezwykle istotny, toteż wkrótce do tego powrócimy. Teraz wystarczy tylko zapamiętać, że blokady i strefy napięcia są rezultatem tego, że dwa zespoły mięśni walczą ze sobą (przez minigranicę), gdyż jeden pragnie wyładowania impulsu, a drugi jego powściągnięcia. Takie tłumienie czy hamowanie impulsów oznacza, że na pewnych obszarach swego ciała uderzasz w siebie samego.Jeżeli zatem stwierdzasz napięcie wokół oczu, być może powstrzymujesz impuls, by zapłakać. Jeżeli czujesz bolesne napięcie w skroniach, być może nieświadomie zwierasz mięśnie szczęki, aby powstrzymać się od krzyku, czy nawet śmiechu. Napięcie ramion i szyi wskazuje na hamowany gniew, złość czy wrogość, napięcie przepony zaś wskazuje, że chronicznie tłumisz i ograniczasz oddychanie, aby nie dopuścić do ujawnienia się jakichś niesfornych emocji. (Podczas każdego aktu samokontroli większość ludzi, wstrzymuje oddech). Napięcie w dolnej części brzucha i jamie miednicy oznacza zwykle, że odciąłeś od świadomości swój seksualizm, że usztywniasz ten obszar, aby zapobiec przepływowi energii i siły żywotnej oddechu. Kiedy to się zdarzy — niezależnie od przyczyny — w dużej mierze stracisz również czucie w nogach. Napięcie zaś, sztywność lub brak siły w nogach oznacza zazwyczaj brak zakorzenienia, stabilności i równowagi psychofizycznej.A zatem, jak się właśnie przekonaliśmy, aby zrozumieć ogólne znaczenie poszczególnych blokad, najlepiej jest sprawdzić, na których obszarach ciała występują. Określone obszary ciała z reguły wyładowują określone emocje. Nie krzyczy się stopami, płacze kolanami ani nie przeżywa orgazmu łokciami. Jeżeli więc blokada występuje na określonym obszarze ciała, można przyjąć, że tłumiona jest korespondująca z tym obszarem emocja. Za znakomite przewodniki mogą w tym względzie posłużyć prace Lowena i Kelemana (wymieniam je na końcu tego rozdziału).Zakładając, że zdążyłeś już mniej więcej zlokalizować swe najważniejsze blokady przytomności, możesz przejść do naprawdę interesującego zajęcia: usuwania blokad. Choć podstawową procedurę nietrudno pojąć i zrealizować, to jednak aby pozytywne skutki tych starań dotarły do naszej świadomości, potrzeba wiele pracy, wysiłku i cierpliwości. Przypuszczalnie poświęciłeś przynajmniej 15 lat budowie poszczególnych blokad, nie powinieneś się więc dziwić, że nie znikają po 15 minutach pracy. Usunięcie blokad ze świadomości, podobnie jak usuwanie wszystkich granic, wymaga czasu.Jeżeli miałeś wcześniej do czynienia z blokadami, to zapewne doświadczyłeś już tego, że próby ich poluzowania, przynajmniej na stałe, wydają się bezskuteczne. Świadomym wysiłkiem możesz się rozluźnić na kilka minut, lecz napięcie (szyi, pleców, klatki piersiowej itd.) powraca spotęgowane z chwilą, gdy zapomnisz o tym „wymuszonym relaksie”. Niektóre blokady i napięcia — być może większość — w ogóle nie chcą ustąpić. Mimo to jedyną metodą, jaką zazwyczaj stosujemy, jest skazana na porażkę próba świadomego rozluźnienia napięcia. (Dodatkowy paradoks polega na tym, że metoda ta wymaga olbrzymiego wysiłku).Innymi słowy, wydaje się więc, że blokady powstają poza naszą wolą, że nie mamy na nie żadnego świadomego wpływu, że są nieproszonymi gośćmi. Jesteśmy ich pożałowania godnymi ofiarami. Sprawdźmy, skąd się bierze upór tych nieproszonych gości.Przede wszystkim zauważamy, że wszystkie blokady są mięśniowe, o czym wspominaliśmy już wcześniej. Każda blokada polega na skurczu, napięciu, zablokowaniu jakiegoś mięśnia lub grupy mięśni. A ściśle mówiąc, jakiejś grupy mięśni szkieletowych, każdy zaś mięsień szkieletowy podlega naszej woli. A zatem przyczyną każdej blokady jest skurcz mięśni, działających na takiej samej zasadzie, co mięśnie, których używasz do poruszania ręką, żucia, chodzenia, podskakiwania czy zwijania dłoni w pięść.Oznacza to, że blokady podlegają naszej woli. Nie są od nas niezależne. Są czymś, co sami w sobie wytwarzamy. Innymi słowy, blokady wytworzyliśmy my sami, świadomie, celowo, aktem woli, ponieważ biorą w nich udział wyłącznie podległe naszej kontroli mięśnie szkieletowe.A jednak, co dziwne, wcale nie wiemy o tym, że stwarzamy blokady. Napinamy te czy tamte mięśnie i chociaż wiemy, że są napięte, nie wiemy, że to my aktywnie je napinamy. Kiedy nastąpi blokada, nie potrafimy tych mięśni rozluźnić, ponieważ nie wiemy, że je skurczyliśmy. Tym samym wydaje nam się, że blokady powstają same z siebie (tak samo jak wszystkie inne nieświadome procesy) i uznajemy się za bezradne ofiary, maltretowane przez siły, pozostające poza naszą kontrolą.Przypomina to niemal sytuację, jakbym się sam szczypał w nogę, lecz o tym nie wiedział. Jakbym się celowo uszczypnął, a potem zapomniał, kto to zrobił. Czuję ból w uszczypniętym miejscu, lecz nie potrafię zrozumieć, dlaczego ból nie znika. Utkwione w mym ciele napięcia mięśniowe są takimi właśnie głęboko zakorzenionymi formami samouszczypnięcia. Istotna kwestia nie brzmi więc: „Jak mam usunąć blokady?”, lecz: „Jak mam zrozumieć, że to ja je aktywnie wytwarzam?” Jeżeli sam się szczypiesz, lecz o tym nie wiesz, na nic się nie zda skierowana do kogoś innego prośba, by uśmierzył ból. Jeżeli pytasz, w jaki sposób masz się przestać szczypać, sugerujesz, jakoby robił to kto inny. Jednak z chwilą, gdy zrozumiesz, że to ty sam się szczypiesz aktem swej woli, szczypanie się ustąpi samoczynnie. Nie pytasz ludzi, jak podnieść rękę, ponieważ jest to czynność sterowana wolą. Na tej samej zasadzie nie powinieneś pytać, jak masz przestać się szczypać.Sprawa zasadza się więc na tym, żebyś bezpośrednio odczuł, w jaki sposób aktywnie napinasz te mięśnie, co oznacza, że przede wszystkim nie wolno ci próbować ich rozluźnić. Musisz natomiast, jak zawsze, wygrać przeciwko sobie przeciwieństwa. Musisz zrobić coś, co nigdy wcześniej nie przyszło ci do głowy: musisz aktywnie i świadomie spróbować zwiększyć jakieś konkretne napięcie. Celowo zwiększając napięcie, czynię moje samoszczypanie świadomym. Zaczynam sobie przypominać, że to ja się szczypałem. Teraz dostrzegam, że dosłownie walczyłem z samym sobą. Jeżeli to zrozumienie rozejdzie się po całym ciele jako głębokie odczucie, energia uwięziona w wojnie mięśni zostanie wyzwolona i mogę ją teraz skierować na zewnątrz, ku otoczeniu, a nie do wewnątrz siebie. Zamiast walczyć ze sobą mogę zawalczyć z pracą, książką czy rywalem sportowym, dzięki czemu przypomnę sobie właściwe znaczenie słowa agresja: „zbliżanie się ku czemuś”.Jest jednak drugi, równie istotny aspekt usuwania blokad. Pierwszy aspekt, który właśnie omówiliśmy, polega na tym, aby świadomie zwiększyć ucisk czy sztywność poprzez zwiększenie napięcia odpowiednich mięśni. Tym sposobem świadomie robimy to, co uprzednio robiliśmy nieświadomie. Nie zapominaj jednak, że blokady pełniły niezwykle ważną funkcję — powstały po to, aby zdusić odczucia i impulsy, które wydawały się wtedy niebezpieczne, zakazane czy nie do przyjęcia. Blokady były formą oporu wobec konkretnych emocji i nadal nią pozostają. A zatem jeżeli blokady mają zostać usunięte na stałe, będziesz się musiał otworzyć na emocje ukryte w skurczu mięśni.Należy podkreślić, że te ukryte emocje nie są jakąś dziką, niepowstrzymaną, orgiastyczną chucią, czy też demoniczną, bestialską żądzą wymordowania ojca, matki, braci i sióstr. Są to emocje zazwyczaj dość łagodne, choć wydają się drastyczne, ponieważ tak długo hamowałeś je w sobie mięśniowo. Zwykle pragniemy tylko dać upust łzom, wywrzeszczeć się, w nie tłumiony sposób przeżywać orgazm czy pozwolić sobie na klasyczny atak furii. Nawet jeżeli pojawi się jakaś silna negatywna emocja — na przykład potężny, nie kontrolowany gniew — nie jest to powód do niepokoju, ponieważ emocja ta nie stanowi znaczącej części twej osobowości. W spektaklu teatralnym, w momencie gdy na scenę wychodzi aktor, który ma do wygłoszenia jedynie dwie kwestie, ogniskuje się na nim wzrok całej publiczności, choć w stosunku do całej obsady jest on mało istotny. Analogicznie —jeżeli na scenie twej świadomości zjawi się po raz pierwszy jakaś negatywna emocja, przez jakiś czas wpatrujesz się w nią jak zahipnotyzowany, choć ona również jest tylko małą cząstką całej obsady twych emocji. Znacznie korzystniej jest mieć ją przed oczyma niż pozwolić jej się szwendać za kulisami.W każdym razie to uwolnienie emocji nastąpi zazwyczaj samo z siebie, gdy świadomie postawisz sobie za cel zwiększenie napięcia mięśni w poszczególnych blokadach. Gdy zaczynasz świadomie kurczyć odpowiednie mięśnie, z reguły pamiętasz, z czym ten skurcz jest związany. Na przykład kiedy widząc, że twój znajomy niemal płacze, powiesz do niego: „Nie poddawaj się!”, prawdopodobnie wybuchnie płaczem. Próbuje on w tej chwili zahamować coś dla organizmu naturalnego, ale ponieważ ma świadomość, że próbuje to zablokować, emocji trudno jest się schować do podziemia. Tak samo jeżeli świadomie weźmiesz odpowiedzialność za swe blokady i spróbujesz je zintensyfikować, zahamowana emocja może wyjść na powierzchnię.Tego rodzaju eksperyment ze świadomością ciała może przebiegać następująco: po zlokalizowaniu jakiejś konkretnej blokady — powiedzmy napięcia szczęki, gardła i skroni — skup na niej całą swoją świadomość, starając się bardzo dokładnie odczuć, w którym miejscu występuje napięcie i które mięśnie są za to odpowiedzialne. Potem zacznij powoli zwiększać napięcie i ucisk, w tym przypadku poprzez skurczenie mięśni gardła i zwarcie szczęk. Przeprowadzając eksperyment ze zwiększaniem napięcia mięśniowego cały czas pamiętaj, że nie tylko napinasz mięśnie, lecz także starasz się aktywnie zatrzymać coś w sobie. Możesz nawet sobie powtarzać (na głos, jeżeli nie biorą w tym udziału szczęki): „Nie! Nie chcę! Stawiam opór!”, żeby naprawdę odczuć tę część ciała, która „szczypie”, czyli usiłuje zahamować jakąś emocję. Potem powoli rozluźnij mięśnie — a jednocześnie całkowicie się otwórz na emocję, która domaga się ujawnienia. W tym przypadku może to być pragnienie, by zapłakać, ugryźć, zwymiotować, roześmiać się, krzyknąć. Może się jednak okazać, że w miejscu blokady poczujesz przyjemne ciepło. Autentyczne uwolnienie zablokowanych emocji wymaga czasu, wysiłku, otwartości i rzetelnej pracy. Jeżeli posiadasz przeciętnie uporczywą blokadę, dla osiągnięcia znaczących rezultatów konieczne będą codzienne 15-minutowe sesje przez co najmniej miesiąc. Blokada zostaje usunięta, gdy przytomność nie napotyka na danym obszarze żadnych przeszkód w drodze do nieskończoności.Osiągnięte tą prostą metodą uleczenie pęknięcia pomiędzy ciałem i umysłem, wolą i spontanicznością, prowadzi do istotnej zmiany w postrzeganiu rzeczywistości i własnego ja. W jakiejś mierze zaczynasz doznawać procesów wegetatywnych, zachodzących w twym ciele, jako cząstki siebie, zaczynasz akceptować jako zupełnie naturalne liczne zjawiska w swym organizmie, nad którymi nie masz kontroli. Łatwiej ci przychodzi zaakceptować to, co spontaniczne i nie kontrolowane, ponieważ wierzysz w istnienie głębszego ja, które wykracza poza powierzchowne zachcianki woli i ego. Uwierzysz być może, że nie musisz się kontrolować, aby się zaakceptować. Zresztą twoje głębsze ja, twój centaur, leży poza twoją kontrolą. Zawiera w sobie zarówno wolę, jak i spontaniczność, czyli zupełnie akceptowalne przejawy ciebie samego.Co więcej, gdy zaakceptujesz w sobie zarówno wolę, jak i spontaniczność, nie czujesz się już ofiarą swego ciała i procesów, odbywających się poza twoją kontrolą. Nabywasz głębokiego poczucia odpowiedzialności za siebie, lecz nie w tym sensie, że ponieważ wszystko podlega twojej kontroli, jesteś winien wszystkiemu, co złe. Stajesz się odpowiedzialny za siebie w tym sensie, że tego, co się w tobie dzieje, nie możesz już przypisywać winie czy zasłudze innych. Na jakimś głębokim poziomie ty sam jesteś źródłem, a nie ofiarą, także procesów, które wydają się zachodzić poza twoją kontrolą.Zaakceptowanie tego, co nie kontrolowane, jako części ja nie oznacza, że z czasem podporządkujesz te procesy swej woli. Nie będziesz w stanie przyspieszyć wzrostu włosów, powstrzymać burczenia żołądka czy sprawić, by krew popłynęła w przeciwnym kierunku. Chodzi bowiem o coś innego: zdając sobie sprawę, że te procesy są w równym stopniu częścią ciebie jak to, co podlega twojej woli, zarzucisz powszechne, lecz daremne starania, by wziąć na siebie dzieło stworzenia — by obsesyjnie manipulować sobą i całym światem. Paradoks polega na tym, że gdy sobie to uświadomisz, zwiększy się twoje poczucie wolności. Za pomocą woli i ego możesz się świadomie zająć może dwiema lub trzema rzeczami naraz. Tymczasem twój całościowy organizm, bez żadnej pomocy ze strony ego, zawiaduje w tej chwili dosłownie milionami różnych procesów, od skomplikowanej chemii trawienia po subtelności neurotransmisji czy koordynację danych zmysłowych. Wymaga to mądrości nieskończenie większej niż powierzchowne sztuczki, którymi tak się szczyci ego. Im bardziej jesteśmy zdolni oprzeć się na centaurze, tym łatwiej przychodzi nam zbudować nasze życie na tym ogromnym rezerwuarze naturalnej mądrości i wolności.Większość z naszych codziennych problemów i zmartwień wyrasta z prób podporządkowania sobie procesów, z którymi organizm doskonale by sobie poradził, gdyby nie ingerencja ze strony ego. Ego niepotrzebnie próbuje na przykład wyprodukować szczęście, rozkosz czy radość życia. Czujemy, że rozkosz jest czymś dotkliwie nieobecnym w naszej teraźniejszej sytuacji i że musimy ją wytworzyć, otaczając się wyrafinowanymi zabawkami i gadżetami. To nas umacnia w złudzeniu, że szczęście i rozkosz można dostarczyć hurtowo z zewnątrz, a ponieważ właśnie to złudzenie jest odpowiedzialne za zablokowanie rozkoszy, w poszukiwaniu rozkoszy dążymy do czegoś, co nam osiągnięcie rozkoszy uniemożliwia.Powrócić do centaura to zdać sobie sprawę, że zdrowie fizyczne i psychiczne już krąży po naszym organizmie. „Energia to wieczna rozkosz, co z ciała pochodzi”, powiedział Blake. Jest to rozkosz niezależna od zewnętrznych bodźców i nadziei. Swe źródło ma wewnątrz, tryskające obfitością w chwili teraźniejszej. O ile ego żyje w czasie, z szyją wyciągniętą ku przyszłości i sercem lamentującym nad przeszłymi stratami, o tyle centaur żyje zawsze w nunc fluens, w przemijającej i konkretnej teraźniejszości, żywej teraźniejszości, która nie trzyma się kurczowo wczoraj ani nie domaga się jutra, lecz znajduje spełnienie w darach chwili obecnej. (Nie jest to jeszcze wieczna teraźniejszość, nunc stans, lecz stanowi krok we właściwym kierunku). Świadomość centaura to potężne lekarstwo na świat szoku przyszłości.Jako centaur możesz nie tylko nauczyć się, że wola i spontaniczność są w równym stopniu tobą, możesz nawet zacząć rozumieć, na tym głębszym poziomie, że są jednym i tym samym. Na poziomie centaura bowiem wszystkie czynności są spontaniczne. Czynności wegetatywne organizmu są spontaniczne z definicji. Spontanicznie rodzą się jednak również akty woli i świadomie podjęte decyzje. Co się bowiem kryje za aktem woli? Inny akt woli? Czy jest moją wolą mieć wolę, czy też wola bierze się sama z siebie? Jeżeli to pierwsze, to czy jest moją wolą mieć wolę, aby mieć wolę? Czy postanowienia zapadają spontanicznie, czy też postanawiam postanowić, że postanowię? W którymś miejscu nawet świadome decyzje wtapiają się w spontaniczność centaura, która jednoczy akty woli i czynności wegetatywne organizmu. Na tym głębokim poziomie nasze ja wiedzie, jak się wyraził Coomaraswamy, „nieprzemijające, nie wyrachowane życie w teraźniejszości”.Najistotniejszym rezultatem każdej terapii tego poziomu jest subtelna, lecz trwała zmiana świadomości, która zachodzi podczas przywracania centaura do życia i jednoczesnego odkrywania swej pierwotnej tożsamości. Potencjał centaura nie jest wynikiem prostego dodawania potencjałów ego i ciała, lecz całością, która znacznie przewyższa sumę swych części. Jak powiedział Rollo May: „Ani ego, ani ciało, ani nieświadomość nie mogą być «autonomiczne», potrafią istnieć tylko jako części całości. Właśnie w tej całości muszą mieć swą podstawę wola i wolność”. Zwiększenie potencjału, jakie daje ta całość, nosi nazwę samoaktualizacji (Goldstein, Maslow), autonomii (Fromm, Riesman) lub sensu życia (May). Poziom centaura jest podstawowy dla ruchu ludzkiego potencjału, dla egzystencjalizmu i dla terapii humanistycznej, które za najważniejszy cel uznają integrację umysłu, ciała i emocji w jedność wyższego rzędu, głębszą całość.Nie jest to miejsce na pełny wykład teorii samoaktualizacji, lecz poniższy cytat z Masłowa w wystarczającym stopniu tłumaczy zarówno samo pojęcie, jak i skutki braku samoaktualizacji:W każdym z nas istnieje dążność ku maksymalnej aktualizacji naszych możliwości, ku samoaktualizacji, ku pełnemu urzeczywistnieniu się naszego człowieczeństwa. Jest to pęd ku stworzeniu w pełni rozwiniętej, autentycznej jaźni (…), zwiększenie nacisku na rolę integracji (jedności, całości). [Dążność] ta każe nam również, byśmy byli najlepsi, najlepsi, jacy być potrafimy. Jeżeli świadomie zamierzasz być czymś mniej niż mógłbyś być, ostrzegam cię, że przez resztę życia będziesz głęboko nieszczęśliwy.Jak sugeruje Maslow, samoaktualizacja i sens są ze sobą ściśle powiązane. Z tej właśnie przyczyny terapeuci poziomu centaura szczególnie podkreślają fundamentalny sens życia. Sens wykraczający poza ego. Kiedy bowiem rozwiniesz w sobie mocne i zdrowe ego, co dalej? Kiedy spełnisz potrzeby swego ego, kiedy masz już samochód, dom i trochę poczucia własnej wartości, kiedy zgromadzisz dobra materialne i zyskasz silną pozycję zawodową — co dalej? Kiedy historia przestanie dostarczać duszy sensu, kiedy materialne dążenia w świecie zewnętrznym stracą swój urok, kiedy dotrze do ciebie, że czeka cię pewna śmierć w samotności — co dalej?Znaleźć sens życia na poziomie ego to czegoś w życiu dokonać i do pewnego stopnia jest to wskazane. Jednakże przekraczając ego, wkraczamy zarazem w innego rodzaju sens — sens, który ma mniej wspólnego z dokonywaniem, a więcej z byciem. Jak to ujął E. E. Cummings: „Jeżeli potrafisz być, bądź. Jeżeli nie, nie przejmuj się, lecz wtrącaj się do cudzych spraw, czyniąc drugiemu co tobie miłe i niemiłe, dopóki nie sczeźniesz”.Odnaleźć centauryczny, fundamentalny sens życia to odkryć, że procesy życiowe same w sobie wytwarzają radość. Sens odnajdziesz nie w zewnętrznych działaniach i dobrach materialnych, lecz w wewnętrznych, promienistych nurtach twej własnej istoty, jak również w udzielaniu tej istoty światu, przyjaciołom, całej ludzkości i wreszcie nieskończoności.Odnaleźć prawdziwy sens życia to również pogodzić się ze śmiercią, zawrzeć przyjaźń z przemijalnością wszystkiego, co jest, z każdym wydechem rozprzestrzenić cały swój organizm w pustkę. Bezwarunkowo poddać się śmierci z każdym wydechem to odrodzić się i odżyć z każdym wdechem, cofać się zaś przed śmiercią i przemijalnością każdej chwili to cofać się przed zawartym w każdej chwili życiem, ponieważ życie i śmierć są jednym.Reasumując, na poziomie centaura mieści się: 1) samoaktualizacja, 2) sens i 3) pytania egzystencjalne, czyli kwestie życia i śmierci. Aby ten poziom osiągnąć, konieczna jest pełna świadomość cielesno-umysłowa, strumień przytomności, który przenika cały organizm i uruchamia całą psychofizyczność. Utożsamiać się i z ego, i z ciałem to przeobrazić obie te sfery poprzez umieszczenie ich w nowym kontekście. Ego może sięgnąć ku dającej oparcie ziemi, ciało zaś może sięgnąć ku dającemu światło i przestrzeń niebu. Granica dzieląca ego i ciało została zniesiona, konflikt zażegnany, kolejna para przeciwieństw zespolona i odkryta głębsza jedność.
BIBLIOGRAFIA
Jest wiele znakomitych książek poświęconych różnym aspektom poziomu centaurycznego/egzystencjalnego. Szczególnie godne polecenia są Miłość i wola Roiło Maya (Poznań, 1993), On Becoming a Person Carla Rogersa (Boston, 1961) i The Denial of Death Ernesta Beckera (New York, 1973).Spośród metod terapii, działających na poziomie centaura, wyróżniają się trzy lub cztery. Hathajoga, metoda uświęcona wielowiekową tradycją, jest prosta, skuteczna i możliwa do samodzielnego opanowania. Patrz Swami Vishnudevananda, Complete lllustrated Book of Yoga (New York, 1972). Por. także Bubba Free John, Conscious Exercise and the Transcendental Sun (San Francisco, 1977).Znakomitą i dobrze opracowaną teoretycznie metodą jest terapia postaci: patrz Perls, Goodman i Hefferline, Gestalt Therapy (New York, 1951); Fritz Perls, Gestalt Therapy Verbatim (Lafayette, 1969). Szczególnie godna polecenia jest pierwsza z tych prac, która zawiera klasyczną już ekspozycję teoretyczną terapii postaci, lecz pomyślana jest również jako podręcznik do samodzielnej pracy nad sobą.Focusing E. T. Gendlina (New York, 1979) przedstawia wpływowy model terapii opartej na doświadczaniu, polegającej na „zanurzeniu w bieżący nurt psychofizjologiczny”. Niezwykle istotne są prace Masłowa, ale ponieważ ostatecznie przeszedł on na orientację transpersonalną, wymieniam je w następnym rozdziale.Bioenergetyka, znakomita terapia na poziomie centaura, łączy w sobie czynnik intelektualny z intensywnymi ćwiczeniami fizycznymi. Należy jednak wspomnieć, że niektórzy zwolennicy bioenergetyki popadają w gloryfikację ciała czy wręcz obsesję na punkcie cielesności, lekceważąc sferę ego i werbalizację. Tego rodzaju „terapii” należy unikać, chyba że stosowane są w połączeniu z terapią ego lub jako wstęp do terapii na poziomie centaura. Doskonałą równowagę pomiędzy elementami mentalnymi i fizycznymi zawsze zachowuje w swych pracach Alexander Lowen: patrz The Betrayal ofthe Body (New York, 1967) i Depression and the Body (Baltimore, 1973). Por. także Stanley Keleman, Your Body Speaks Its Mind (New York, 1975).